MARCIN BARAN, DARIUSZ ROSIAK: Co jest złotym
cielcem współczesnego Kościoła w Polsce?
Ksiądz profesor STANISŁAW OBIREK, jezuita:
Papież.
To mocno brzmi, ale my, Polacy, za bardzo koncentrujemy się na Papieżu.
Katolicyzm polski nie odwołuje się do Ewangelii, do Jezusa, ale przede
wszystkim podkreśla nauczanie papieskie, tak jakby to było coś
absolutnie
wyjątkowego, jedynego w swoim rodzaju. Zapomina się, że Papież to jest
któryś z
kolei namiestnik Chrystusa na ziemi. Jan Paweł II rozwija tradycję,
która
istniała przed nim. Myślę, że jeśli zabraknie nam tego myślenia
historycznego,
to ryzykujemy odcięcie od Kościoła powszechnego, i to jest w moim
przekonaniu
bardzo realne zagrożenie.
Jak zdaniem Księdza Kościół polski będzie sobie
radził z tą pokusą wiary w Papieża, a nie w Boga?
- Dla pokolenia, które wzrastało z Papieżem, to
będzie jakaś potrzeba odnalezienia nowej dojrzałości. Mówię tak nie
tylko jako
ksiądz katolicki, który żyje i pracuje w tym Kościele od kilkunastu
lat, ale i
jako człowiek, który często się spotyka z obcokrajowcami. Wielu z nich
ma takie
odczucie, że tutaj katolicy nie myślą na własny rachunek, że ciągle
przywołują
teksty, listy, przygotowują się do pielgrzymek albo zastanawiają się,
co nam
Papież powiedział. Po tym pontyfikacie przyjdzie otrzeźwienie. Papież
już nie
będzie przyjeżdżał co kilka lat i mówił, co trzeba zrobić, tylko sami
będziemy
po prostu konfrontować się z wyzwaniami, jakie niesie ze sobą
współczesność.
A co z zagrożeniami bardziej prozaicznymi? Czy na
przykład zdaniem Księdza w dalszym ciągu istnieje w polskim Kościele
pokusa
władzy?
- Istnieje może u niektórych księży potrzeba
podporządkowania sobie trzódki, ale jest to pokusa szybko konfrontowana
z
rzeczywistością. Człowiek dzisiejszy już od kilkunastu lat żyjący w
demokracji
nie znosi autorytaryzmu, więc ta pokusa ma coraz mniej punktów
zaczepienia.
Wielkim otrzeźwieniem są wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych z
roku 2001.
Partie odwołujące się do Kościoła czy do wartości chrześcijańskich
skompromitowały się tak dalece, że ludzie w odruchu samozachowawczym
po
prostu nie godzą się na promowanie miernoty, TKM-u.
Chciałbym, żebyśmy przez moment zatrzymali się
przy języku, którego używa Kościół. Dlaczego język księży polskich jest
taki
drętwy? Dlaczego nie przystaje do rzeczywistości, którą żyją ludzie
posługujący
się normalną polszczyzną?
- Od wielu lat badam język religijny i myślę, że
nie można mówić jednoznacznie, iż jest to język nieprzystający do
rzeczy w
istości. Taki bywa, ale z drugiej strony jest też prawdą, że język
Kościoła
ulega odnowie, i akurat w tym wypadku bardzo pozytywnie oceniłbym język
nauczania papieskiego, który jest językiem przyjaznym człowiekowi.
- Myślę, że tego języka, który panowie określają
jako drętwy, używają przeważnie księża starsi, którzy wychowali się w
czasach,
gdy seminaria były swoistymi gettami, nie miały kontaktu z kulturą,
nawet
kulturą mediów. Kościół zepchnięty na margines, do zakrystii,
posługiwał się
językiem wymuszonym przez rzeczywistość totalitarną. To był język
biało-czarny,
język konfrontacji między złym światem komunistycznym a tą oazą pokoju
i
wolności, jaką jest Kościół. No, i z tym dziedzictwem bardzo trudno się
rozstać, bo to był klucz do rozumienia Kościoła, jego roli i miejsca.
- Teraz, od 13 lat, zamiast bieli i czerni mamy
całą paletę kolorów i ta rzeczywistość już nie przystaje do starego
języka, a
stworzenie nowego wymaga czasu. Z tej niemożności nazwania i rosnącego
zniecierpliwienia ludzi wobec tego język a wynika jednak jakaś
refleksja
Kościoła. Zaczynamy się zastanawiać nad sobą i zmiany na lepsze już
widzę, na
przykład jest Katolicka Agencja Informacyjna, jest sporo pism
katolickich,
księża się pokazują w mediach.
Wielu krytyków polskiego Kościoła uważa, że jest
to Kościół obrzędowości, Kościół, w którym rytuał zastępuje ducha. Z
czego się
bierze ta miałka duchowość polskiego katolicyzmu w wydaniu popularnym?
- Jedna rzecz to jest ta obrzędowość i
katolicyzm masowy, który jest czymś jedynym w swoim rodzaju:
pielgrzymki, pełne
kościoły. Z drugiej strony istnieje uderzający kontrast tej
obrzędowości z
zaniechaniem praktykowania zasad, które się wyznaje. Katolicyzm masowy
załatwia
nam automatycznie pewne sprawy -- człowiek nie zastanawia się nad tym,
dlaczego
coś robi. Wszyscy tak robią, to i ja.
- Nie wolno jednak wylewać dziecka z kąpielą.
Religijność masowa rzeczywiście niesie ze sobą zagrożenia braku
autentyzmu i
braku pogłębionej wiary, ale z drugiej strony spełnia bardzo ważną
funkcję
społeczną, zaspokaja potrzebę przynależności. Rozwiązanie widziałbym w
duszpasterstwie pogłębionym, refleksyjnym, które - owszem - zwracałoby
uwagę
na religijność masową jako coś pozytywnego, ale nie w sposób
triumfalistyczny.
Jeśli zabraknie tego pogłębienia polskiej religijności, nastąpi
gwałtowny
upadek - to, co się zdarzyło w niektórych społeczeństwach Zachodu, na
przykład
w Irlandii, gdzie był katolicyzm podobny do polskiego, a w tej chwili
to jest
jedno z najbardziej zsekularyzowanych społeczeństw na świecie.
A co robią księża w Polsce, żeby tak się nie
stało?
- Niewiele. I uważam, że trzeba podejść
krytycznie zwłaszcza do tego triumfalizmu. To mi przypomina trochę
masówki z
przeszłości, gdzie właśnie poczucie, że się jest masą, siłą, zwalniało
od
myślenia. Myślę, że dopiero prawdziwa konfrontacja z Kościołem
powszechnym -
zachodnioeuropejskim, amerykańskim, latynoamerykańskim - pomoże nam
podjąć
głębszą refleksję. Globalizacja i zbliżająca się integracja europejska
sprawią,
że zaczniemy się zastanawiać, w co tak naprawdę wierzymy.
Chciałbym, żebyśmy porozmawiali o Papieżu jako o
autorytecie Polaków. Jan Paweł II to z jednej strony bogactwo,
nieprawdopodobna
wartość, którą stworzył polski Kościół, z drugiej -- jak Ksiądz
zauważył --
bałwochwalczy stosunek do Ojca świętego jest zagrożeniem. Czy polski
Kościół jest
przygotowany do życia po zakończeniu tego pontyfikatu?
- Kościół w Polsce jest potęgą. Mamy kilkadziesiąt
seminariów, mamy wydziały teologiczne na uniwersytetach
świeckich. Jest cała ta machina instytucji puszczona w ruch, która
przygotowuje
armię ludzi, nie tylko księży, lecz także świeckich. I w moim
przekonaniu ci
ludzie, głównie świeccy, którzy bardzo serio traktują swój katolicyzm,
mają
szansę zmienić oblicze naszej wiary.
-Sama hierarchia, biskupi są ciągle mało
zainteresowani dialogiem ze światem, z niewierzącymi, z innymi
wyznaniami. Oni
wolą pielęgnować własny ogródek i to jest coś typowo polskiego. Jeśli
weźmiemy
przykłady europejskie - bardzo mi bliskie - kardynała Mediolanu
Martiniego
czy kardynała Brukseli Daneelsa - to zobaczymy ludzi obecnych właśnie
w świecie niewiary, w świecie poszukiwań, zagubienia. I w listach,
spotkaniach i
sympozjach przez nich organizowanych ten świat spoza Kościoła jest
ciągle
obecny i, co ciekawe, nie jest postrzegany jako zagrożenie, jako zło,
jako
grzech, tylko jako partner w dialogu. Więc w tym sensie odpowiadam
trochę nie
wprost, ale wydaje mi się, że właśnie ze strony głowy polskiego
Kościoła czy
tych, którzy nas prowadzą, zbyt mało jest wrażliwości na świat poza
instytucją.
Czy to jest tak, że purpuratami w
Polsce zostają
ci, którzy zapewniają instytucji Kościoła to wewnętrzne trwanie? Czy
może ktoś,
kto spełnia taką funkcję mistyczno-administracyjną, po prostu siłą
rzeczy
bardziej zaczyna myśleć o swoich owieczkach niż o tym, co jest na
zewnątrz?
- Być może potrzeba dobrych
administratorów,
którzy będą sprawnie działali, ale to jest kiszenie się we własnym
sosie. Ci
ludzie znają się między sobą, ciągle się spotykają, nie wychodzą na
zewnątrz.
Zdarzają się wyjątki. Na przykład arcybiskup Życiński, który był moim
wykładowcą, nadal zachował kontakt ze światem intelektualnym. Ja
zajmuję się
dialogiem z niewierzącymi i byłoby logiczne, żeby doświadczenia, jakie
zebrałem, mogły być wykorzystane choćby w jakimś liście duszpasterskim.
Nie
widzę jednak zainteresowania ze strony Episkopatu, a moje
przedsięwzięcia
traktowane są jeśli nie jak brewerie, to jak ciekawostki, eksperymenty.
Z tego, co Ksiądz mówi, wyłania się
obraz
Kościoła polskiego na rozstaju dróg. Z jednej strony istnieją
środowiska ludzi
poszukujących, otwartych, zaangażowanych w dialog, próbujących dotrzeć
pod
poziom samego rytuału. Z drugiej strony jest lekko skostniała
hierarchia. Ale
to nie wszystko, bo jest jeszcze cała grupa autorytetów lokalnych,
które
przecież w tym Kościele są bardzo widoczne - ksiądz Rydzyk, ksiądz
Jankowski.
Czy tak naprawdę nie jesteśmy skazani na dosyć istotne zamieszanie w
najbliższym czasie?
- Brak zdecydowanego zdystansowania
się
hierarchii wobec języka agresji, pomówień, antysemityzmu obecnych w
radiu
księdza Rydzyka to jest poważne zaniedbanie. I to nie jest tak, jak
niektórzy
mówią, że przecież to radio, które rozmodla ludzi, że dzięki niemu tylu
ludzi
odnajduje poczucie więzi. Ta łyżka dziegciu, która jest właśnie w
"Rozmowach
niedokończonych" czy w niektórych prelekcjach ludzi utytułowanych, z
profesorskimi tytułami, wprowadza zamieszanie w umysłach katolików. No,
bo
jeśli ksiądz profesor doktor habilitowany coś mówi, to przecież musi
być coś na
rzeczy. A w rzeczywistości chodzi o brak odpowiedzialności, o którym w
Ewangelii mówi się jako o gorszeniu maluczkich.
-Niektórzy moi koledzy księża mówią, że
zawsze tak
było, iż Kościół jest właśnie instytucją o wielu obliczach, i nie można
się domagać,
żeby tutaj były takie praktyki dyscyplinarne jak w partii, bo wielość
stanowi o
bogactwie Kościoła. Mój głos jest trochę odmienny niż wielu księży, ale
może ta
obecność na styku między Kościołem a światem bardziej uwrażliwia na to,
jak
wiele zła można zrobić, używając języka wykluczającego innych.
Ale to jest problem, który sam się nie
rozwiąże.
To nie jest tak, że w którymś momencie, gdy zabraknie Papieża,
hierarchowie
Kościoła i ludzie świeccy zbiorą się razem i ustalą, jaki będzie
Kościół. Czy jest
w Księdzu nadzieja i przede wszystkim czy widać jakiekolwiek działania
ze
strony hierarchii, by na przykład rozwiązać kwestię szkodliwości Radia
Maryja?
- Każda moja krytyczna wypowiedź na
temat tego
radia budzi ogromne emocjonalne reakcje u ludzi, którzy dzwonią do
mnie, piszą
anonimy, że kalam własne gniazdo, że jestem psujem. I ja oczywiście
słucham
tego, staram się dyskutować, jeśli ktoś chce, ale nie mam nadziei, że
to się
zmieni z dnia na dzień. Jestem głęboko przekonany, że czy sobie zdajemy
z tego
sprawę, czy nie, żyjemy w okresie dramatycznych, wręcz epokowych zmian.
Uczeni
nazywają to zmianą paradygmatu, ale niezależnie od tego, co to znaczy,
naprawdę
się zmieniamy i to w zastraszającym tempie. I to, co my dzisiaj
postrzegamy
jako dramatyczne ścieranie się różnych tendencji w Kościele, za 10-20
lat
odejdzie do lamusa historii. Radio Maryja, jeśli nie zmieni swojego
języka, po
prostu obumrze, straci słuchaczy, bo nie można w dzisiejszym świecie
używać
języka, który jest całkowicie nieprzystawalny do standardów
cywilizowanych. I
tutaj nie wierzę w administracyjne posunięcia, ale wierzę w ten
samooczyszczający się proces, który wymusza zmiany. Zmiany
cywilizacyjne dotkną
wszystkich, również księdza Rydzyka.
Żyjemy w świecie, który jest światem
ludzi
silnych. Słabość jest wypierana. Wystarczy spojrzeć choćby na
świadectwo, jakie
daje swoim fizycznym cierpieniem Papież, i na zgorszenie, które
wywołuje tym w
wielu miejscach. To świadectwo słabości fizycznej jest zapewne
prowokacją Papieża
wobec kultu młodości i siły, którym żyje współczesny świat. Jak Ksiądz
ocenia
wypełnianie przez polski Kościół misji wobec ludzi słabych?
- Z jednej strony jestem pełen podziwu
dla
różnych zgromadzeń zakonnych, które się zajmują bezdomnymi, dla
Caritasu. Ta
szara, codzienna pomoc istnieje, ale to zbyt mało.
-Ja myślę, że opieka nad biednymi nie
stała się,
niestety, centrum nauczania Kościoła. Znowu wrócę do Ewangelii. Kiedyś
się
zajmowałem analizą socjologiczną ruchu Jezusa. Wyraźnie w i dać, że On
nie
identyfikował się z żadną grupą religijną ani społeczną, tylko z każdej
wybierał sobie uczniów. Był szczególnie wrażliwy na margines społeczny,
na
kolaborantów, jakimi byli celnicy, na grzeszników, na chorych, na
trędowatych.
I coś się stał o niedobrego, że w nauczaniu społecznym polskiego
Kościoła ta
misja wobec ludzi wykluczonych nie jest wyraźnie podkreślona.
- Owszem, pojawiają się od czasu do czasu
listy
biskupa Zimonia, biskupa Życińskiego, listy Episkopatu o bezrobociu,
ale jest
to trochę retoryka paternalistyczna. Nie traktuje się pomocy ludziom,
którzy
padli ofiarą przemian po roku 1989, jako centralnego problemu Kościoła,
jego
być albo nie być.
Dlaczego sprawy arcybiskupa Paetza nie
doprowadzono do końca?
- To jest pytanie właściwie nie do
mnie. To jest
pytanie do ludzi odpowiedzialnych za biskupów, czyli to jest pytanie do
nuncjusza.
A jak się Ksiądz czuje z tym, że to nie
zostało
doprowadzone do końca?
- Źle się czuję. Źle się stało. Coś
ważnego
zaprzepaszczono, a tym czymś właśnie jest wiarygodność Kościoła -
zwłaszcza
Kościoła polskiego, który często z tego szóstego przykazania robi
pierwsze
przykazanie. Tematyka seksu, erotyki jest często jedyną w kazaniach, i
instytucja występująca w obronie czystości seksualnej powinna sama
dawać
przykład. Więc tutaj jako ksiądz mam poczucie zaambarasowania.
Właściwie nie
bardzo wiem, co mam panom powiedzieć.
Wypalenie ogniem i żelazem takiej rany
- jeżeli
zakładamy, że w Poznaniu doszło do sprawy kryminalnej, bo przecież to
były zarzuty kryminalne - mogłoby przysłużyć się Kościołowi. Dałoby mu
prawo
do
mocnego postawienia spraw seksu i erotyki w nauczaniu. A tak
pozostajemy w
takim ciepełku i smrodku. Może hierarchowie nie chcą podjąć debaty,
ponieważ
nie potrafią mówić na temat seksu?
- Myślę, że tak właśnie jest. Była
okazja
poważnej debaty na temat seksualności w chrześcijaństwie, celibatu,
czystości.
Kontekst też był dobry, jest jubileuszowe nauczanie papieskie o winach
Kościoła, w którym mówi się, że Kościół powinien się nawracać. Okazja
została
zaprzepaszczona.
A może to była zwykła reakcja obronna?
Mamy wiele
przykładów księży oskarżanych w wielu krajach o molestowanie. Niektórym
dowiedziono kryminalne zachowania seksualne. Jak polski Kościół poradzi
sobie z
sytuacją, jeśli coś takiego wyjdzie na jaw w Polsce?
- Na jedno chcę zwrócić uwagę: na
pewno nie jest
to problem tylko Kościoła, bo takie zachowania spotyka się w każdej
grupie
zawodowej. Z tym, że Kościół ma oczywiście większą odpowiedzialność. I
szczerze
mówiąc, nie wiem , jak to będzie w Polsce, jeśli kiedykolwiek podobne
afery
wyjdą na jaw. I nie wiem, czy to rzeczywiście jest problem dużej grupy
księży.
Jeśli afery nie wychodzą na jaw, to
ludzie myślą,
że księża kryją się wzajemnie, bo jeden na drugiego ma haka.
- Ja tego tak nie widzę, ale widzę
to jako
wstydliwy problem, z którym Kościół jak do tej pory nie był oswojony,
nie miał
mechanizmów, żeby z tym walczyć. Widzę szansę w tym, że coraz dojrzalsi
ludzie
będą wstępować do seminariów i zakonów, i po prostu pewne zachowania
będą
niedopuszczalne. Wierzę w mechanizmy samooczyszczające się, ale w
administracyjne nakazy nie wierzę. Kościół będzie się musiał w tym
względzie
dostosować do świata, bo, jak słusznie pan mówił, to są zachowania
kryminalne.
A krycie ich dla mnie jest niewybaczalne.
Wielu Polaków uważa księży za ludzi
bogatych. W
obecnych czasach jest to chyba deklaracja wyobcowania, to znaczy
uznanie księży zakonnych, za kogoś z zewnątrz. Jak księża powinni na
taką deklarację
zareagować?
- Pełną przejrzystością finansową. To
jest
najprostsze i najlepsze. Wiadomo, że kościół, parafia, diecezja to są
instytucje, które pochłaniają określone koszty, i najlepszą metodą na
to, by
ludzie nie snuli podejrzeń, jest jawność finansowa. Po prostu każdy
parafianin
powinien wiedzieć, skąd są pieniądze, ile proboszcz wydaje, co kupuje i
za ile.
- Każda parafia powinna mieć działającą
radę
parafialną odpowiedzialną za finanse. Tak jest w Niemczech, tak jest
właściwie
na całym świecie. I szkoda, że w Polsce nie skorzystaliśmy jeszcze z
transformacji, by wprowadzić podobne zasady. Wiadomo, że za komuny nie
można
było tego zrobić, bo Kościół był szczególnie sekowany, prześladowany i
żeby
przeżyć, trzeba było kombinować. Dzisiaj ludzie myślą, że księża dalej
kombinują , ale stereotyp bogatego księdza jest nieprawdziwy. Owszem,
są
bogaci, ale są też i biedni -- tak jak w całym społeczeństwie.
Chciałbym, żebyśmy przez moment
porozmawiali o
retoryce Kościoła wobec ludzi spoza Kościoła. Czy zdaniem Księdza
Kościół
polski akceptuje ludzi niewierzących i innych wyznań?
- Na poziomie refleksji teoretycznej
na pewno
zrobiliśmy dużo. Są specjalne komisje przy Episkopacie do spraw dialogu
z
niewierzącymi, do spraw dialogu z innymi religiami. Z praktyką jak
zawsze jest
różnie. Każdy z nas ma swoje traumatyczne doświadczenia z księżmi
nietolerancyjnymi, wykluczającymi, aroganckimi i tak dalej.
Ostatnim takim dokumentem Kościoła,
bardzo mocno
krytykowanym również przez ludzi Kościoła, był słynny tekst "Dominus
Iesus".
Zastanawiam się, czy przypadkiem ten dokument nie był próbą
potwierdzenia przez
Kościół, że są pewne granice otwarcia. Bo my żyjemy w świecie, który
jest tak
bardzo tolerancyjny, że niekiedy ta tolerancja nie ma granic.
- Dla mnie to nie jest problem, jak
daleko mogę
się otworzyć. Dla mnie wyzwania współczesności są szansą do odkrycia
serca
mojej religii. Nie ma zagrożenia w tym, że rozmawiam z niewierzącym, z
hinduistą czy żydem. Raczej odkrywam pewne aspekty, które pomagają mi
lepiej
mnie samego zrozumieć, pogłębić moją wiarę. Jezus przed nikim się nie
określał,
każdemu wychodził na spotkanie i ja też tak powinienem żyć.
Ale chyba jest pewien obowiązek
nazwania rzeczy,
i to zarówno od strony intelektualnej, jak i moralnej. Zło należy
nazwać złem,
nawet jeżeli popełnia je człowiek, którego lubimy czy kochamy?
- Naturalnie. W tym sensie dla mnie
granicą
otwartości jest drugi człowiek i jego szczęście, to znaczy w momencie
gdy ktoś zaczyna
krzywdzić drugiego, to ja nie mogę tego typu zachowań tolerować w
imię
otwartości, w imię tolerancji. Jeżeli ktoś w imię religii narzuca
jakieś
absurdalne prawa, jak to z talibami widzieliśmy niedawno, to tutaj
muszę się
sprzeciwić. Ale poza tym nie widziałbym konieczności wprowadzania tutaj
jakichś
dodatkowych rygorów, które regulowałyby życie międzyludzkie.
Żyjemy w czasach potęgi konsumpcji.
Ludzie
wychodzą z Kościoła i widzą billboardy reklamowe, widzą sklepy pełne
towarów,
spotykają sąsiadów, którzy kupują sobie co chwilę nowy samochód, co
chwilę
większe mieszkanie itd. Jak Kościół zmierzy się z tą pokusą posiadania
rzeczy
za wszelką cenę?
- Ja bym tu przywołał mego ukochanego
De Mello.
Opowiada on, jak idzie grupa mnichów i staje przed wezbraną rzeką. Nie
ma
kładki, za to piękna kobieta stoi na brzegu. Jeden z mnichów wziął ją
na barana
i przeniósł. No, i drugi mnich zrobił mu straszliwą awanturę, że niby
jak to -
kobieta na ramionach - jak to wygląda, to niedopuszczalne. I tak z
godzinę mu
kazanie prawi o tych zgorszeniach i pokusach, jakie świat ze sobą
niesie. A ten
pierwszy spokojnie odpowiada: "Słuchaj, kochany, ja tę kobietę
przeniosłem i
zostawiłem na brzegu, a ty ją ciągle w sobie niesiesz".
- I to jest według mnie odpowiedź
wschodniej
mądrości na pytanie, które pan zadał. Nie chodzi o to, żeby nie mieć na
przykład dobrego komputera, dobrego sprzętu technicznego, tego, co mi
pozwala
pracować. Chodzi o to, by umieć zachować dystans do tych rzeczy. I to
tylko
mamy do przeciwstawienia - nieprzywiązywanie się do rzeczy. Innej
możliwości
nie widzę, bo ja nie jestem wcale jakimś radykałem. Mam rzeczy, które
mi służą,
i wiem, że rozstanie z nimi byłoby dla mnie bolesne, bo się do nich
przywiązałem, bo dzięki nim skuteczniej się pracuje i lepiej, szybciej
się
przemieszcza, w większym komforcie. Ale z drugiej strony nie upatruję w
tym
własnej wartości ani nie oceniam innych po tym, co mają.
- Według mnie to jest pytanie nie tylko
do
Kościoła, ale do całej naszej cywilizacji: czy potrafimy wypracować
alternatywny system wartości, który nie będzie czynił nas niewolnikami
rzeczy?
Te alternatywne wartości oraz propozycje kulturowe są choćby w Indiach,
w
buddyzmie, gdzie jest dystans do rzeczy, gdzie człowiek swoją godność
upatruje
w byciu niepowtarzalnym. I jeżeli będzie w nas to ogromne poczucie
wdzięczności
do Stwórcy, jeśli w drugim człowieku rzeczywiście zobaczymy tę koronę
stworzenia, to wtedy problem się rozwiąże. Bo nie będę upatrywał
wartości świata i swojej w gromadzeniu
rzeczy, ale właśnie w spotkaniu, w rozmowie, wymianie z drugim
człowiekiem.
Tekst ukazał się w
czasopiśmie
"Przekrój" 2002 nr 33
http://bracia.racjonalista.pl |
|
wizyt:
26.04.2005r. |