RZECZPOSPOLITA POLSKA KOLESIÓW
W Polsce układy
rodzinno-towarzysko-zawodowe nabrały, niestety, cech patologicznych. W pewnych okolicznościach zamieniają się one w uczelniany sąd
kapturowy nad niewygodnymi, bo krytycznie myślącymi pracownikami naukowymi.
Środowiskiem akademickim w
Polsce wstrząsają liczne skandale związane z korupcją, plagiatami prac
naukowych oraz przypadkami nieuczciwości naukowej i zawodowej. Są one na ogół
szeroko dyskutowane w mediach, jednak potem, o ile tylko jest to możliwe, są starannie
tuszowane przez władze autonomicznych uczelni, a osoby usiłujące dociekać
prawdy lub tylko podać niewygodne dla władz uczelni fakty do wiadomości opinii
publicznej oraz próbujące poddać takie sprawy uczciwej, naukowej dyskusji,
zagrożone są zwolnieniem z pracy oraz eliminacją z życia zawodowego.
O korupcji i podejrzanych praktykach podczas postępowania
kwalifikacyjnego na akademie medyczne słyszymy od lat. Wśród szczególnie
niepokojących zjawisk należy wymienić sprawę kupowania testów egzaminacyjnych w
Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie, ich niskiej jakości
oraz braku odpowiedniego nadzoru merytorycznego. Pomimo 30 lat istnienia CMKP,
tamtejsza profesura nie zdołała opracować żadnych standardów wiedzy wymaganej
od egzaminowanych, co nie przeszkodziło jej pobierać jednocześnie przez ten
czas ogromnych kwot z budżetu państwa pod pozorem potrzeb dydaktycznych.
W styczniu 1998 r. wstrząsnął opinią publiczną skandal w Śląskiej
Akademii Medycznej, wywołany fałszerstwem kilkudziesięciu prac naukowych
dokonanym przez tamtejszego profesora biochemii. Sprawa o plagiat w pierwszej i
fałszerstwo wyników w drugiej z kolei pracy habilitacyjnej adiunkta Kliniki
Ginekologii i Położnictwa Akademii Medycznej we Wrocławiu od początku jest
starannie blokowana przez władze uczelni, przez co prawdopodobnie nigdy nie
poznamy prawdy, za to osoby dążące do jej ustalenia zostały przykładnie
ukarane. O wielu drobnych sprawach nie sposób nawet pisać. Zbyt liczne są
bowiem przykłady uzyskiwania tytułów doktorskich w zamian za nic nie wnoszące
"badania naukowe", prowadzone w ośrodkach nie dysponujących żadnym zapleczem
badawczym (np. szpitale miejskie) i nie poparte żadnymi liczącymi się, choćby
krajowymi, publikacjami. Prace habilitacyjne powstają, zwłaszcza po ostatnich
decyzjach władz akademickich o zwalnianiu pracowników, którzy nie przygotowali
habilitacji w przewidzianym terminie, w pośpiechu, przy całkowitym braku
publikacji w uznanych czasopismach medycznych o zasięgu światowym, często na
temat, na którym kandydat po prostu się nie zna. Mogę przedstawić na to dowody.
Zaczyna się otwarcie mówić o cenniku prac magisterskich i doktorskich, a
półjawnie, w środowisku, że praca habilitacyjna jest do kupienia za 100 tys.
zł.
W każdym systemie uniwersyteckim układy personalne odgrywają pewną rolę.
Może być ona nawet pozytywna, jeżeli osoby udzielające rekomendacji lub
poparcia nie nadużywają tego przywileju, a także dbają o to, aby opinia była
zgodna ze stanem faktycznym. W Polsce układy rodzinno-towarzysko-zawodowe
nabrały, niestety, cech patologicznych. Czas najwyższy, aby zadbać o
wyeliminowanie nepotyzmu i karier zawodowych rodzinnych klanów z życia
uniwersyteckich klinik. Wiąże się z tym bowiem niebezpieczny brak obiektywizmu
w podejmowaniu decyzji nie tylko wobec podwładnych, ale w środowiskach
medycznych także wobec pacjentów, a ponadto sprzyja on maskowaniu błędów w
sztuce lekarskiej. Czas także ukrócić wpływ nadmiernie wybujałych uczelnianych
układów na podejmowanie decyzji w sprawach awansu zawodowego, takiego jak
przewód habilitacyjny czy profesura. Najlepiej byłoby, oczywiście, gdyby
pojęcie habilitacji znikło z języka polskiego, a to głównie dlatego, że postęp
nauki we współczesnym świecie bierze się z faktu, że wyniki istotne dla tego postępu
publikuje się w powszechnie dostępnych i solidnie recenzowanych czasopismach, a
nie w rozprawach habilitacyjnych, przeważnie przez nikogo nie czytanych i
recenzowanych często "po koleżeńsku".
Najgorsze zaś jest to, że układy te zamieniają się w pewnych okolicznościach w uczelniany sąd kapturowy nad niewygodnymi, bo krytycznie myślącymi pracownikami naukowymi. Członkowie takiego kapturowego kolegium dyscyplinarnego nie są przed nikim odpowiedzialni, albowiem korzystają z prawa (a często go nadużywają) do autonomii i niezawisłości. Sprawa ta ma, moim zdaniem, kluczowe znaczenie w rozwoju polskiej społeczności akademickiej, rządzonej niepodzielnie przez w większości nietwórczą i nieproduktywną profesurę. W tych warunkach jakakolwiek swobodna krytyka akademicka jest niemożliwa. Oznacza to, że podstawowy warunek istnienia wolnego uniwersytetu nie jest spełniony, a to z kolei może skutecznie wyhamować rozwój cywilizacyjny społeczeństwa polskiego na długie dziesięciolecia. Nie sądzę, abyśmy w warunkach nadchodzącej ostrej konkurencji z doskonale zorganizowanymi uniwersytetami Europy Zachodniej i Ameryki mogli pozwolić sobie na tolerowanie tak skandalicznych praktyk, jakie mają miejsce np. w przypadku procesów dyscyplinarnych przed Komisją Dyscyplinarną dla Nauczycieli Akademickich w uczelniach wrocławskich. Aparat dyscyplinarny wyższych uczelni stał się narzędziem do zwalczania niewygodnych pracowników. Temu celowi służą procesy, w których uniewinnia się łamiących prawo, etykę badań naukowych, nierzetelnych i skorumpowanych nauczycieli, a eliminuje tych niewygodnych, bo krytycznych wobec autonomii bezprawia.
Zjawiska takie mają miejsce w Akademii Medycznej we Wrocławiu od kilku
lat. W czasie kadencji przewodniczącej uczelnianej komisji dyscyplinarnej prof.
Barbary Świątek, kierownika Zakładu Medycyny Sądowej wrocławskiej AM,
prześladowania krytycznie myślących pracowników nabrały charakteru policyjnego,
z użyciem przemocy, co wzbudza mój głęboki niepokój jako obywatelki RP, mającej
konstytucyjną gwarancję życia w państwie prawa i twórczego działania w uczelni,
w której panować ma kult prawdy i sumiennej pracy, poszanowanie praw człowieka,
demokracja i odpowiedzialność za losy społeczeństwa i państwa. Na podstawie
dotychczasowego przebiegu postępowania dyscyplinarnego wymierzonego przeciwko
mojej osobie za "krytykę profesorów" mam powody twierdzić, że wolność
akademicka w Polsce jest poważnie zagrożona.
Jestem prześladowana dyscyplinarnie od kilku lat za ujawnienie przypadku korupcji, nierzetelności naukowej, niegospodarności oraz łamania dobrych obyczajów w nauce i nieposzanowania praw pacjentów. Stanęłam bowiem w obronie dzieci, niepotrzebnie poddawanych punkcji lędźwiowej, z narażeniem ich zdrowia, a nawet życia, wyłącznie w celach badawczych, dla zaspokojenia czystej ciekawości, w fatalnie zaprojektowanych eksperymentach klinicznych.
Przebieg procesu dyscyplinarnego ujawnia przyjętą w Akademii Medycznej we Wrocławiu koncepcję działania - mechanizm tworzenia, pozyskiwania i wykorzystywania doniesień i ocen, mających charakter zbiorowych pomówień, które na następnym etapie traktuje się jako dowód poparcia groteskowych, fikcyjnych i absurdalnych zarzutów. Ujawnia także fałszywe przekonanie o cywilnoprawnej nieodpowiedzialności AM, jako osoby prawnej i pracodawcy, za poczynania jej pracowników oraz funkcjonariuszy publicznych orzekających w uczelnianej komisji dyscyplinarnej i naruszających godność i prawa osobiste "oskarżonych".
W obecnym postępowaniu dyscyplinarnym wobec mojej osoby naruszono konstytucyjne
prawo do obrony, zwłaszcza prawo do wolności wyboru obrońcy, którego nie tylko
nie dopuszczono do udziału w rozprawach, ale usunięto siłą z terenu AM przy
pomocy policji, a także wezwano w tym celu firmę ochroniarską, upoważniając
ochroniarzy do zastosowania przemocy fizycznej wobec mojego obrońcy z wyboru.
Ingeruje się w moją wolność wyboru związku zawodowego, kwestionując moją
przynależność do związku, a także legalność jego istnienia.
Postępowanie dyscyplinarne toczy się wobec formalnoprawnie nieistniejącego
obwinionego, gdyż rzecznik dyscyplinarny nie przedstawił mi zarzutów, nie wydał
i nie ogłosił postanowienia o przedstawieniu zarzutów oraz nie przesłuchał w
charakterze obwinionej. Naruszono istotne przepisy kodeksu postępowania
karnego, dotyczące wzywania i przesłuchiwania obwinionego, świadków oraz
przeprowadzania innych dowodów w postępowaniu wyjaśniającym i dyscyplinarnym. W
składzie komisji dyscyplinarnej orzekającej w mojej sprawie są osoby, na które
wcześniej składałam skargi wobec naruszania przez nie prawa, nierzetelności
naukowej, umarzania postępowań dyscyplinarnych w sprawach o korupcję,
fałszerstwo naukowe oraz łamanie etyki badań naukowych. Rektor AM do chwili
obecnej nie wyjaśnił stawianych przeze mnie tym osobom zarzutów. Łamanie prawa
przez aparat dyscyplinarny odbywa się za wiedzą i zgodą rektora, który skargi
na niepraworządność rzecznika dyscyplinarnego i przewodniczącą komisji odsyła
do rozpatrzenia przez samą przewodniczącą, która z kolei nie dopatruje się
żadnych naruszeń prawa ani przeszkody w tym, że z mocy prawa nie mogła pełnić
swoich obowiązków, ponieważ toczy się przeciwko niej postępowanie karne przed
sądem powszechnym. Taka postawa świadczy o rzeczywistym celu procesu
dyscyplinarnego toczącego się wobec mojej osoby, jakim jest skazanie na "śmierć
zawodową" niewygodnego, bo krytycznego wobec autonomii bezprawia pracownika.
Kres patologii procesów dyscyplinarnych może położyć tylko jawność postępowań i
kontrola społeczna ich przebiegu.
Nie sposób nie postawić na zakończenie kilku pytań natury ogólnej. Od
sposobu, w jaki na te pytania odpowie społeczeństwo polskie, zależeć będzie
bowiem jego dalszy rozwój oraz to, czy nauka polska zdoła wyjść z zaścianka, w
który została wepchnięta wbrew swojej woli około 50 lat temu. Warunkiem rozwoju
jest skonstruowanie narodowego systemu edukacji i badań naukowych, w którym
zatrudnieni będą wyłącznie ludzie twórczy i kompetentni, w którym nie będzie
się tolerowało osób uprawiających naukową i zawodową fikcję, w którym
zapewnione będą warunki swobodnej krytyki naukowej, a już teraz dokonana
zostanie weryfikacja dorobku naukowego profesury, ze szczególnym zwróceniem
uwagi na fakt, czy u podstaw błyskotliwej kariery badanego nie leży jedynie
przynależność partyjna oraz lokalne układy uczelniane. Nade wszystko trzeba
skończyć z praktykami "koleżeńskich" układzików. Jest to o tyle beznadziejne,
że wymaga głębokich zmian w mentalności, poczucia odpowiedzialności i
przyzwoitości, z czym "profesorowie bez twarzy" mają zawsze problem i dlatego
proponowanych posunięć muszą dokonać ludzie niezwiązani z uczelniami, być może
nawet w trybie administracyjnym, wyłącznie na podstawie liczby publikacji w
uznanych czasopismach. Nie jest to z pewnością miernik, który pozwala ocenić całokształt
działalności danego profesora, ale na pewno jeden z kilku względnie
obiektywnych, jakimi dysponujemy. Skoro po kilkunastu latach pracy na
stanowisku profesorskim okazuje się, że duża część lekarzy, którym wcześniej
Rada Państwa PRL, a obecnie Prezydent RP nadali profesorskie tytuły, nie
potwierdza swojej klasy odpowiednio liczącym się dorobkiem naukowym, to znaczy,
że w ich przypadku popełniono zbyt kosztowną pomyłkę. Tytuł winien być w takim
przypadku bezwzględnie odebrany, a zwyczaj nadawania go dożywotnio zniesiony. W
żadnym wypadku weryfikacją nie mogą zająć się autonomiczne mechanizmy
"samorządności", albowiem one stoją wyłącznie na straży interesów
akademicko-nomenklaturowej miernoty.
Dlatego muszę zapytać, kto i kiedy położy tamę wszechobecnej fikcji
polskiej medycyny quasi-akademickiej? W jaki sposób przywrócić podstawowe
zasady, bez których wiarygodne uprawianie medycyny akademickiej nie jest
możliwe, takich jak: uczciwość, solidność, sensowna i twórcza praca naukowa?
Kiedy doczekamy się obiektywnej oceny, a nie samooceny dorobku naukowego
popadającej w narcystyczne samouwielbienie polskiej profesury, pośród której
profesura akademii medycznych wyróżnia się wyjątkowo niechlubnie? Kto rozliczy
krytycznie mizerną efektywność pieniędzy wydawanych przez uczelnie na badania
naukowe? Kto odpowie za łamanie etyki badań naukowych? Skoro w nowoczesnej
nauce nie ma miejsca dla świętych i nieproduktywnych "krów", czy istotnie są
powody, aby tytuł profesorski był własnością dożywotnią? Czy nowa ustawa i
reforma szkolnictwa wyższego w Polsce zagwarantują warunki istnienia swobodnej
i twórczej krytyki naukowej? Kiedy wreszcie dojdzie do unifikacji uniwersytetów
i akademii medycznych, podstawowego warunku stworzenia struktury organizacyjnej
i struktury programów badawczych porównywalnej ze strukturami istniejącymi w
uniwersytetach Zachodu, bez których przegramy każdą walkę o unijne granty?
Dr hab. n. med. Zofia Szychowska
Katedra i Klinika
Chorób Zakaźnych Wieku Dziecięcego
Akademia Medyczna we Wrocławiu
KOMENTARZ REDAKCYJNY
Artykuł został opublikowany w
opiniotwórczym czasopiśmie polskich środowisk uniwersyteckich, Forum
Akademickim w roku 2002 (www.forumakad.pl). Wówczas nie wiedzieliśmy
jeszcze, jakie niebezpieczeństwo kryje się pod pojęciem kapitalizmu
politycznego. Dziś już wiemy. Mentalność ukształtowana w złotych latach PRL
wśród kilku milionów beneficjentów tamtego systemu, stworzonego przez
przewodnią siłę Narodu - PZPR, przeszła mutację. W połączeniu ze zgubną
filozofią "grubej kreski" wyniosła na polityczne i finansowe ołtarze społeczne
menty - ludzi bez twarzy, bez skrupułów i bez moralnych zasad. W szczególności
takich ludzi nie zabrakło ani w środowisku naukowym, ani nawet w ...
kościelnym. Przypadek katolickiego arcybiskupa Juliusza Paetza z Poznania
pokazał jak głębokie mogą być niejawne powiązania ze światkiem polityki,
gospodarki i nauki, z których w razie potrzeby obywatele Rzeczpospolitej
Kolesiów nader chętnie korzystają.
Zofia Szychowska daje nam sygnał,
że dawno temu nadszedł czas pilnego i rozumnego uregulowania zasad
funkcjonowania polskiej nauki. Zniesienie habilitacji wydaje się jednym z
pierwszych koniecznych posunięć. Pozwoli na skuteczną walkę z fikcją w nauce
polskiej. Zwiększy dynamikę pracy naukowej. Uwolni od konieczności zabiegania o
względy włodarzy rodzimego wydziału, aby móc do habilitacji w ogóle podejść, a
następnie od "widzi-mi-się" kilku osób dzierżących niepodzielnie władzę w Centralnej
Komisji Kwalifikacyjnej (skargi na decyzje CKK wpływają do tej samej podkomisji,
która nie przyzna się przecież, że popełniła błąd lub naruszyła zasady!).
Zapobiegnie zjawisku "wciągania drabiny", które ostatnio bardzo się nasila
właśnie na poziomie CKK. W pewnych przypadkach możliwość habilitowania powinna
zostać jednak pozostawiona jako sposób kontroli rozwoju zawodowego. Może być to
konieczne na przykład w naukach humanistycznych, w których nie funkcjonuje tak
zwana lista filadelfijska, czy w klinicznych naukach medycznych. Lekarz zajęty
od świtu do nocy pracą z pacjentami na pewno chętniej napisze monografię z
zakresu tego, czym się zajmuje aniżeli zdecyduje się, aby latami walczyć o
spełnienie wymogu określonej liczby kwalifikowanych publikacji. Decyzja o
przyjęciu habilitacji winna jednak pozostawać wyłącznie w gestii uniwersytetu i
być zaskarżalna do niezależnego Sądu Administracyjnego.
Habilitacje są zbędne w systemie,
w którym naukowcy przejmują pełną odpowiedzialność za jakość tego, co robią, i w
którym panuje uczciwość. Niestety, jesteśmy społeczeństwem, które fikcję i
nieuczciwość ukochało nade wszystko. Na przykład, lekarz uzyskuje tytuł
specjalisty, ale samodzielnie decyzji o leczeniu pacjentów podejmować nie może.
Nie pozwala mu na to feudalny system zależności zawodowych oraz szef-feudał.
Gdy się uwzględni, że z wiekiem zanika ochota do heroicznej walki o życie
pacjenta, a zwiększa zapotrzebowanie na święty spokój, nawet w kilkanaście lat
po zdanym egzaminie specjalizacyjnym lekarz może nie być ciągle jeszcze w
stanie podejmować trafnych decyzji klinicznych. W takim systemie
odpowiedzialność kogokolwiek za cokolwiek musi się rozmyć. Podobnie dzieje się
w nauce polskiej. Doktor nie ma prawa prowadzenia samodzielnych badań
naukowych. Zamiast rozwijać własne koncepcje i teorie, eksperymentować i
publikować, póki jest młody i ma zapał, jest zmuszony czekać aż sprzyjające
układy w miejscu pracy otworzą mu drogę do habilitacji, łaska CKK dopuści do
Klubu Świętych Krów Nauki Polskiej, a pan Prezydent RP potwierdzi w końcu
kastowe przywileje i nada "dożywocie".
W ten sposób system uniwersytecki
w Polsce musi się ostatecznie zdegenerować. Póki co, w panice szuka
samousprawiedliwienia z naukowej niemocy w dydaktyce. Tworzy płatne kierunki
studiów wyłącznie po to, aby ściągnąć pieniądze od studentów. Modyfikuje
strukturę, włączając w nią strategiczne dla gospodarki narodowej wydziały
teologiczne. W tym ostatnim przypadku rzecz idzie aż o 8 wydziałów teologii
katolickiej. Są one w świecie szerzej nieznane (chociaż działały już wcześniej
jako wydziały papieskie czy katolickie seminaria duchowne), rozwijają wyłącznie
jedyną słuszną koncepcję prawdy i z oczywistych względów nie są zainteresowane
prowadzeniem kierunków studiów oraz badań, które dominują na wiodących wydziałach
teologicznych świata. Za to od pierwszego dnia w strukturach uniwersyteckich
stały się oazą dla kolesiów, sprytnie i bezwzględnie wykorzystujących sytuację
polityczną w Polsce, swoistą kuźnią nowej generacji komisarzy politycznych dla
władzy państwowej rozmaitego szczebla. Władza nie potrafi zrezygnować z usług
kościelnego blichtru i chętnie sięga po świętoszkowatość, gdy trzeba maskować
poważne błędy polityczne. W ten sposób do rangi bohaterów narodowych
podniesieni zostali płatni najemnicy, którzy zginęli w Iraku. A nie można
wykluczyć, że główny pomysłodawca irackiej wyprawy, Aleksander Kwaśniewski, gdy
smród rozmaitych afer już się rozwieje, zostanie za kilkadziesiąt lat
wyniesiony na watykańskie ołtarze w uznaniu zasług w dziele budowy katolickiego
państwa wyznaniowego. To wszystko stanowczo zbyt wiele kosztuje podatnika w
Polsce. I jest zagrożeniem dla wolności uniwersyteckiej oraz dla stanowczego
rozdziału Państwa Polskiego od sekt religijnych.
Pamiętać musimy, że samo
zniesienie habilitacji niewiele zmieni, jeżeli uniwersytety nie uzyskają prawa
decydowania, kogo chcą zatrudnić i na jak długo. Jednym słowem nadszedł czas,
aby Urząd Prezydenta RP całkowicie zrezygnował z prawa masowego rozdawnictwa
dożywotnich tytułów profesorskich, albo nadawał je wyjątkowo, wyłącznie
najwybitniejszym polskim naukowcom, w symbolicznym uznaniu ich dorobku.
Profesor winien oznaczać jedynie nazwę stanowiska w zakładzie pracy, jakim jest
uniwersytet, nie powiązaną z dożywotnim tytułem. Niezbędny jest także
niezależny, międzynarodowy auditing wyników naukowych uzyskanych przez danego
profesora w trakcie jego działalności. Społeczeństwo ma prawo wiedzieć, czy
pieniądze pobrane na badania zostały zwrócone w postaci istotnych publikacji,
wdrożeń i wynalazków, czy też zostały wydane bez większego sensu. W tym drugim
przypadku winno to oznaczać koniec uniwersyteckiej kariery takiego naukowca.
Gospodarka, pozbawiona nowych
technologii oraz dobrze wykształconych kadr, nie zdoła wyjść z zapaści. W ten
sposób Polska na długie dziesięciolecia pozostanie kopciuszkiem Europy. Dlatego
reformę systemu edukacji i badań naukowych społeczeństwo polskie musi traktować
priorytetowo. To istotny element walki z Rzeczpospolitą Kolesiów i ich
politycznym kapitalizmem. Jej sukces zależy jednak od przemiany mentalności
każdego Polaka. Dopóki jako społeczeństwo nie zaczniemy na co dzień cenić
uczciwości w najdrobniejszych choćby sprawach, dopóki etyka i moralność nie
znajdą naczelnego miejsca w świadomości każdego, poczynając od sprzątaczki, a
na profesorze uniwersytetu kończąc, dopóki nie nauczymy się brać
odpowiedzialności za wszystko, co czynimy, dopóty będziemy walkę z kretesem
przegrywać. Cenę za zmowę milczenia i za rozmytą odpowiedzialności będziemy
płacić tak długo, aż sprawiedliwość i prawda, dwa Boże pryncypia, nie staną się
naczelnymi zasadami społeczeństwa. Alternatywą jest państwo kapitalizmu
politycznego, państwo nieformalnych układów i układzików, w którym dobrze się
czują jedynie cwaniacy, szulerzy, szubrawcy, szaleńcy, zawodowi szamani i ...
schizofrenicy.
http://bracia.racjonalista.pl |
|
wizyt:
23.01.2005r. |