Rękopis
traktatu
Metaphysica repurgata,
którego fragmenty zamieszczamy
poniżej, nie był dotąd nigdzie drukowany. Do niedawna traktat, znany
jedynie z tytułu, uważany był za zaginiony. W pierwszej połowie
lat siedemdziesiątych naszego wieku kopię jego odnalazł uczony
brytyjski N. Jolley w zbiorach
rękopiśmiennych Leibniza, przechowywanych w
Bibliotece Krajowej Dolnej Saksonii w
Hanowerze.
Traktat napisany został w roku
1635 w miejscowości Löcknitz
(ok. 20 km na zachód od Szczecina) i odtąd krążył w odpisach.
Wiadomo nam, że interesował nim w latach swej młodości Leibniz i że
juz wówczas (był to zapewne koniec lat sześćdziesiątych)
poczynił z niego pewne notatki. U schyłku życia Leibniz zapragnął raz
jeszcze przeczytać traktat K. Stegmanna.
W tym celu zwrócił się w roku 1707 do Samuela Crella,
o którym wiedział, że przechowuje wiele materiałów
rękopiśmiennych dotyczących Braci Polskich, z prośbą o przesłanie mu
kopii traktatu. Crell uczynił zadość tej
prośbie i kazawszy sporządzić kopię posiadanego rękopisu przesłał ją
w tymże roku Leibnizowi. Ta właśnie kopia zachowała się w papierach
Leibniza.
Leibniz tym razem
przestudiował traktat K. Stegmanna gruntownie i spisał doń swoje
uwagi w formie niewielkiej rozprawy opatrzonej tytułem
Ad
Christophori Stegmanni
metaphysicam unitariorum
(Uwagi do metafizyki unitarian, napisanej
przez Krzysztofa Stegmanna). Jolley opublikował tę rozprawę Leibniza
w roku 1975 w “Studia Leibnitiana”
(Bd. VII/2), poprzedziwszy ją obszernym
analitycznym studium.
Leibniza ma charakter wyraźnie polemiczny. Leibniz prawie nigdy i
nigdzie ze Stegmannem się nie zgadza;
lektura traktatu wyraźnie go zirytowała. Nietrudno się domyślić,
dlaczego. Założenia metafizyki socyniańskiej, które K.
Stegmann stara się tu zestawić w kompletnym
wykładzie, w sposób ewidentny kłóciły się z naczelnymi
założeniami metafizyki Leibniza.
Dorzucić
warto, że odnaleziony przez N. Jolleya
traktat K. Stegmanna jest jedynym znanym nam pełnym wykładem
metafizyki socyniańskiej. Już z tych względów zasługuje na
uwagę.
Podstawa:
Christophori Stegmanni Rupinensis
Marchici Metaphysica repurgata.
Rękopis przechowywany w Niedersächsische
Landesbibliothek w Hanowerze, sygn.
LH IV. I, 9
karty: 14b-18b, 23a-24a, 24b-25b, 26b-29b, 32b-33b, 34b-35a. Przekład
Tadeusza Włodarczyka. Dyrekcji
Niedersächsische Landesbibliothek w Hanowerze składamy
podziękowanie za dostarczenie nam kopii rękopisu.
Z
rozdziału drugiego
O ZASADACH KAŻDEGO BYTU
[...] W niektórych
rzeczach istnieje dwojakiego rodzaju forma: 1 – zewnętrzna i
każdy przyznaje, że jest ona przypadłością; rozumie się przez nią ową
zewnętrzną postać i kształt rzeczy, oglądany oczyma, który
pewni wielcy filozofowie nazywają błędnie wewnętrzną formą
przypadłościową; jest to bowiem tylko
zewnętrzny kształt, posiadają go tylko niektóre byty i w
sposób niezbyt właściwy nazywa się
go formą; 2 – wewnętrzna, która przysługuje każdemu
bytowi. Wielu sądzi, że w niektórych gatunkach bytu jest ona
substancją. Gdybyśmy jednak wzięli pod uwagę wszystkie gatunki bytów
i zbadali dokładnie ich formy, to nie znajdziemy wśród nich
żadnej, która nie byłaby przypadłością.
Wszystko bowiem co nie istnieje samo przez się, ale tkwi w
czymś innym jako w podmiocie, jest przypadłością. Żadna zaś forma,
czy to wewnętrzna, czy też zewnętrzna, nie istnieje sama przez się,
ale tkwi w swej materii jako podmiocie. Z tego powodu filozofowie
nazywają materię
ύЛoδoγή
[podłożem]
formy. I nie ma tu żadnego znaczenia zarzut wysuwany przez niektórych
, że przecież dusza człowieka istnieje w dalszym ciągu po śmierci
i nie tkwi w żadnym podmiocie. Podobnie
bowiem jak podczas swojego istnienia w ciele ujawnia ona z całą
oczywistością swą przypadłościową naturę przez
aktualne tkwienie w ciele, tak znów, jeśli żyje dalej po
śmierci człowieka, poprzestaje na tkwieniu zdolnościowym;
że na tym właśnie, a nie na poprzednim rodzaju tkwienia podlega
istota przypadłości, upierają się ci, przeciwko którym
dyskutujemy, a ten rodzaj tkwienia istnieć
może bez podmiotu, jak oni twierdzą, i na
tej podstawie głoszą, że błędny jest argument wysuwany przeciwko
uznawanemu przez papieżników
przeistoczeniu chleba i wina podczas Świętej
Wieczerzy, z natury przypadłości, tak jak gdyby ona z konieczności
zawsze aktualnie musiała tkwić w podmiocie, albowiem do natury
przypadłości wystarczy tkwienie
zdolnościowe. Nawet jeśli się uzna tę hipotezę
przeciwników, to i tak traci wartość samo z siebie to, co
niektórzy wysuwają w tym zakresie, jako zarzut czerpany z
duszy. Gdyby ktoś chciał twierdzić, że dusze ludzkie po śmierci są
niczym i Bóg podczas przywracania zmarłych do życia daje nam
nie tylko nowe ciała, ale również nowe dusze, tak aby wszystko
było nowe , jako że szlachetniejsze ciało domaga się szlachetniejszej
duszy, a przecież podczas zmartwychwstania otrzymamy znacznie
szlachetniejsze ciało aniżeli to, jakie mieliśmy w tym życiu ( 1 Kor.
15, 42-43 i n.), a więc winniśmy otrzymać również znacznie
szlachetniejsza duszę od tej, jaką mieliśmy w tym życiu; gdyby więc
ktoś, powtarzam, chciał tak twierdzić ten nie będzie potrzebował owej
fałszywej hipotezy o tkwieniu zdolnościowym. Musi on jednak zwrócić
uwagę na to, by nie wzburzył Morza Tyreńskiego, aczkolwiek wydaje się
jednak, że sprzyja mu to co mówi Mt. 2, 18: َ
Ραγήλ
κλαioυδα τά
τέκνα
αύτής καi
ούκ ήJελε
pαpακληJήuαι
Őrι
oύκ είδί [Rachel
opłakuje swe dzieci i nie chce utulić się z żalu, bo ich juz nie ma]
oraz Psalmista w Psalmie 115, 17 : „ To nie umarli chwalą Pana,
nikt z tych którzy zstępują do Szeolu”
1.
Gdyby zaś dusze pozostawały po śmierci ciała, to oczywiście by żyły,
lecz nie należałoby ich w ogóle nazywać duszami; gdyby zaś
żyły, dusze świetych po śmierci, to z pewnością w niebie chwaliłyby
Boga (zob. też Eklezjastes 3, 18-21)
2.
Zwykle udowadnia
się nieśmiertelność duszy w ten sposób: Cokolwiek może działać
poza materią, jest nieśmiertelne. Dusza może tak działać. Właściwych
bowiem czynności, mianowicie
czynności poznania,
dokonującego się wyłącznie w duszy, nie wykonuje ona razem z ciałem.
Dowodzą tego przykładem ludzi popadających w ekstazę (będącą
całkowitym wyzwoleniem się umysłu, połączonym z ustaniem wszelkich
czynności we władzach niższych).
Ekstatycy bowiem
widzą i pojmują wiele spraw, których umysłem przytłumionym
zmysłami nigdy by nie widzieli ani rozumieli. A przecież naturę
każdej rzeczy ujawnia jej działanie. W jakim bowiem stosunku
pozostaje rzecz do działania, w takim też pozostaje do
τό
είναι [bytu].
Tyle oni. Odpowiedź: I ja twierdzę, że dusza jest nieśmiertelna. Jest
ona bowiem przypadłością, a któż może powiedzieć, że
przypadłość jest śmiertelna? Ale że dusza człowieka żyje nadal
samodzielnie po jego śmierci, a to właśnie rozumieją oni przez
nieśmiertelność, tego twierdzenia aprobować nie można. By już nie
mówić teraz o słabości przesłanki większej, to jednak mniejsza
wymaga jak najbardziej solidniejszej podstawy. Przecież dusza nigdy
nie działa, czyli nie poznaje, poza ciałem, i to nawet w stanach
ekstatycznych; któż może bowiem powiedzieć, że dusza
ekstatyków znajduje się poza ciałem? W ten sposób
zmarli nie będą ekstatykami. I jeśli jakieś żywe istoty mówią
w ekstazie albo po ekstazie poznają coś, co skądinąd przewyższa
naturę, to jeśli są to dobre rzeczy, przypisuje się je raczej
objawieniu Bożemu, które otrzymali w ekstazie, a jeśli są to
rzeczy złe, to należy je przypisać raczej inspiracji diabelskiej. Co
więcej, jeśli chcemy wyrażać się w sposób właściwy, to musimy
powiedzieć, że poznaje nie dusza, ale człowiek, podobnie jak nie
dusza, ale człowiek widzi i mówi. Mógłby ktoś
powiedzieć, że jeżeli należy oczekiwać sądu po tym życiu, jak
faktycznie należy go oczekiwać, a to dlatego, aby ani żadna wielka
zbrodnia nie pozostała bez kary, ani też żadna wielka cnota bez
nagrody i zapłaty, to konieczne jest przyjąć, że dusze istnieją dalej
po śmierci ciała. Odpowiedź: Z Pisma św. jest sprawą dostatecznie
pewną, że Chrystus odprawi sąd powszechny po tym życiu, ale to może
się odbyć, choćby nawet dusze nie istniały dalej po śmierci ciała,
skoro Bóg ma dać nam nowe dusze w nowych ciałach. Twierdząc
tak, nie mówimy tego w tym znaczeniu, jakoby nic z nas nie
miało pozostać po śmierci ale cały człowiek i jednocześnie wszystko,
co należy do człowieka, miało zginąć, i w ten sposób jakoby
zmartwychwstanie zmarłych miałoby nie być niczym innym, jak
stworzeniem nowych ludzi zarówno co do duszy, jak i co do
ciała; łatwo bowiem możemy przyjąć, ze materia nasza pozostanie dalej
po śmierci, i z niej przemienionej po różnych
przekształceniach, w owym dniu, mocą Bożą wyprowadzona zostanie nowa
forma i w ten sposób zmartwychwstanie nowy człowiek.
Powiesz:
Jest to najbardziej stara tradycja, która przeszła od
pierwszych rodziców do wszystkich prawie narodów
późniejszych. Odpowiedź: Można się zgodzić na to, że jest to
faktycznie dość stara tradycja, ale pozostają do udowodnienia dwie
sprawy: I – że tradycja ta pochodzi od pierwszych rodziców;
II – że tradycja ta jest prawdziwa. Twierdzisz dalej: Żadna
racja temu się nie przeciwstawia. Odpowiedź: Coś może być fałszywe,
mimo że nie przeciwstawia się temu żadna racja. Naciskasz dalej:
Wszystkie rzeczy, które widzimy, że giną, giną albo dlatego,
że przeciwstawiają się rzeczom mocniejszym, które są z nimi
sprzeczne, i tak znika mróz na skutek wielkiej siły ciepła,
albo przez usunięcie podłoża, od którego zależą, jak wymiary
szkła znikają po rozbiciu szkła, albo z braku przyczyny sprawczej,
jak światło po zachodzie słońca. Żadna zaś z tych rzeczy nie da się
powiedzieć o duszy. Odpowiedź: Owszem, ja twierdzę to drugie. Dusza
jest bowiem przypadłością, a więc po usunięciu ciała jako podłoża,
ale istnieje ona dalej. Naciskasz dalej: Ciało ludzkie nie jest tego
rodzaju podłożem , od którego zależy natura ducha, a to
okazuje się stąd, że gdy siły tkwiące w ciele słabną w wyniku
działania, to sam duch nie słabnie w wyniku działania. Także: Siły
ciała ulegają uszkodzeniu z powodu zbyt wielkiej doskonałości rzeczy,
które na nie działają, jak na przykład wzrok od światła
słońca, natomiast duch im bardziej zwraca się ku rzeczom
doskonalszym, na przykład ku figurom abstrahowanym od materii lub ku
powszechnikom, tym sam staje się doskonalszym. Przedmiotem właściwym
sił tkwiących w ciele są rzeczy określone miejscem i czasem, taka
jest bowiem natura ciała, natomiast przedmiotem właściwym ducha jest
również to, co jest nieskończone i wieczne. Skoro wiec w
działaniu duch nie zależy od ciała, to również i w swym
istnieniu od niego nie zależy. Z niczego bowiem innego nie możesz
poznać, jaka jest prawdziwa natura rzeczy, których nie
widzimy, jak tylko z ich działania. Odpowiedź: Gdyby argument ten był
ważny, to zmuszałby do przyjęcia nieśmiertelności również
duszy wegetatywnej w roślinach oraz duszy zmysłowej u zwierząt,
albowiem i one nie słabną w działaniu. Ponadto, czucie nie jest siłą
ciała, ale duszy, i jest jej siłą zewnętrzną, tak jak poznanie i
sądzenie jest jej siłą wewnętrzną. Tak więc wszystkie inne siły w
człowieku, mimo że przedmiotem ich są rzeczy określone miejscem i
czasem, ponieważ wywodzą się z duszy, należą też do duszy; czyż
potrafisz wykazać istnienie takich sił w trupie? Jednak, jak
powiedzieliśmy już wyżej, ani tamte czynności nie mogą być przypisane
samemu tylko ciału, ani też te czynności poznania i sądzenia –
samemu tylko duchowi, ale obie całemu podmiotowi, czyli całemu
człowiekowi. Argument ten więc traci wszelką wartość. Co więcej,
podobnie jak owe niższe władze duszy, tak i ta możność poznawania i
sądzenia w człowieku o tyle zależy od ciała, o ile – podobnie
jak tamte, tak i ona – nie spełnia swych funkcji poza ciałem i
poza ciało wyjść nie może. Duch bowiem, czyli rozumna dusza człowieka
jest przyczyną wszystkich czynności dostrzeganych w człowieku, z
których jedne dokonywane są za pośrednictwem ciała, i takimi
są te, które są czynnościami władz niższych, mianowicie
wegetatywnej i zmysłowej, a inne nie potrzebują władz ciała, i takimi
są czynności władzy wyższej. I te ostatnie, aczkolwiek nie zależą od
ciała, jako od swego narzędzia, zależą jednak mimo to od niego, jako
od podmiotu tkwienia, gdyż po jego zniszczeniu wszystkie one giną, a
dopóki ono istnieje, wykonują lub mogą wykonywać swe funkcje
zawsze wewnątrz ciała, nigdy zaś poza nim. Te ostatnie jednak są
szlachetniejsze i doskonalsze aniżeli tamte; tamte bowiem wymagają
organów ciała, te zaś nie. I ponieważ tamte dokonują się za
pośrednictwem organów ciała, są więc z ciałem ściśle związane
i dzięki temu wyczerpują się wskutek działania oraz ulegają
uszkodzeniu z powodu zbytniej doskonałości przedmiotu działającego na
nie, jak również odnoszą się wyłącznie do tych przedmiotów,
które są określone miejscem i czasem; wszystkiego tego
pozbawione są te drugie, gdyż nie potrzebują one żadnej części ciała
do wykonywania swych funkcji w tym sensie by działały przez nią,
aczkolwiek nie mogą być całkowicie pozbawione ciała, by mogły funkcje
te spełniać. Skoro więc duch do tego stopnia zależy od ciała w swym
działaniu, że poza nim nie działa ani nie może działać, tak też i w
istnieniu zależy on od ciała do tego stopnia, że poza nim nie może
istnieć. Nic tu już nie wspominam o tym, czy również i Bóg
nie życzy sobie, aby dusze przestawały żyć po śmierci ciała; wydaje
się to bowiem wynikać z przytoczonych wyżej wypowiedzi Pisma św.; nie
przeciwstawiają się temu również ani władza dana człowiekowi
nad jego czynnościami, ani wrodzone mu pragnienie nieśmiertelności,
ani pocieszająca siła sumienia z powodu uczynków dobrych,
choćby nawet najbardziej uciążliwych, a mimo to dokonywanych często z
pewną radością, czy przeciwnie, sumienia dręczącego z powodu uczynków
złych, a zwłaszcza z powodu śmierci pojmowanej jako sąd grożący,
której to siły często nie mogą w sobie stłumić najgorsi nawet
tyrani,choćby pragnęli tego jak najbardziej, jak to wykazują liczne
przykłady. Wszystko to bowiem zakłada tylko oczekiwanie jakiegoś sądu
po tym życiu, a nie istnienia dusz po śmierci ciała. Sądowi nikt nie
może zaprzeczyć, kto dał wiarę Pismu św. Nowego Testamentu. Istnieniu
dusz po śmierci zaś może zaprzeczyć każdy i twierdzić, że w dniu sądu
Bóg nasz da nam nowe dusze w nowych ciałach. Należy więc tu
stwierdzić, że teza o istnieniu dusz po śmierci oparta jest na zbyt
zawodnym fundamencie.
Dusza
jest duchem, mówią oni, wszelki zaś duch jest substancją; z
tego wyprowadzają wniosek, że duch ten wraca do Boga, polecany jest
rękom Boga przez Dawida i Chrystusa, a także iż dusze sprawiedliwych
są w ręku Boga. Odpowiedź: I – Wielu wątpi, czy dusza jest
duchem człowieka, a to dlatego, że Pismo św. odrębnie wspomina o
trzech częściach człowieka: duchu, duszy i ciele 1 Tes.5, 23
3,
a Maria Łk. 1, 46
4,
wyraźnie odróżnia ducha od duszy. List do Hebrajczyków
4, 12
5,
jasno rozróżnia
yugή
od
pνεύμα.
My
jednak sądzimy, że w tych i podobnych miejscach przez nazwę „duch”
można rozumieć główną, czyli wyższą władzę duszy rozumnej, a
przez nazwę „dusza” - jej władzę niższą.
II
– Fałszem jest, że każdy duch jest substancją. Wprawdzie każda
substancja duchowa, jest duchem, ale nie każdy duch jest substancją
duchową.
III
– Duch człowieka czyli dusza, powraca do Boga, jest w ręku
Boga, polecana jest Bogu, nie w tym znaczeniu, że faktycznie istnieje
u Boga, ale dlatego, że Bóg w tak nie ulegającym wątpliwości
dniu ostatecznym da nam nowe dusze w nowym ciele w taki sposób,
jak gdyby poprzednie nam zachował i zwrócił je nam. W ten sam
bowiem sposób, w jaki dusza od Boga przychodzi, również
i do Boga powraca. A nie przychodzi od Boga tak, jak gdyby istniała
przedtem, zanim zacznie istnieć człowiek. Nie powraca więc też do
Boga tak, by istniała u Boga, gdy człowiek przestaje istnieć. Od Boga
przychodzi, gdy zaczyna istnieć. Do Boga powraca, gdy przestaje
istnieć. Tak lub inaczej mógłby każdy odpowiedzieć na te słabe
argumenty dotyczące istnienia dusz po śmierci; należy więc szukać
argumentów silniejszych; jeśli je poznamy, to pójdziemy
za nimi.
Do
tego jednak, co powiedzieliśmy o duchu człowieka, chcielibyśmy dodać,
że niektórzy z grona ludzi najbardziej uczonych odróżniają
jednak ducha człowieka od jego duszy i tę ostatnią uznają wraz ze mną
za przypadłość, a o duchu twierdzą, że jest substancją; głoszą też,
że dusza stanowi formę człowieka, a duch jest częścią materii; dusza,
ponieważ jest przypadłością ginie po zniszczeniu podmiotu, czyli
ciała, i obraca się w nicość; duch zaś po śmierci pozostaje i
aczkolwiek, jak każdy duch, jest delikatny i nietrwały to jednak Bóg
zachowuje go i utrzymuje aż do owego dnia sądu ostatecznego, i wtedy
każdy otrzyma z powrotem swego własnego ducha, i to tego samego,
którego miał w tym życiu.
W
ten sposób słusznie można mówić, że numerycznie ten sam
człowiek, który umarł, zmartwychwstaje. I ten pogląd wydaje
mi się ze wszystkich najlepszy i najbardziej uzasadniony, a coś
podobnego wskazuje nam sama natura w pracowniach chemików,
którzy naocznie demonstrują, że w każdym ciele istnieje jego
duch, który uważają, tak jak jest w rzeczywistości za część
materii i, posługując się dobrodziejstwem swej sztuki, wyodrębniają
go z niej; duch ten, choć ze swej natury jest delikatny i zwiewny,
tak że może być opanowany w pewnym tylko stopniu i uchodzi do
atmosfery, lecz mimo to z łatwością, za pomocą ich zabiegów,
może być utrzymany i przez wiele lat przechowywany w stanie
niezmiennym [...]
Z rozdziału czwartego
CZAS
I MIEJSCE
[...]
Twierdzimy, że istnieją właściwości bytu zewnętrzne i wewnętrzne. Te
drugie wynikają z konieczności z samych zasad bytu i są dwie:
jedność, czyli ograniczoność, i złożoność. Te pierwsze natomiast nie
wynikają wprawdzie z samych zasad bytu, ale z konieczności towarzyszą
każdemu bytowi i są również dwie: czas i miejsce. Najpierw
mówić będziemy o tych pierwszych, a później o drugich.
Czas rozpatrywać można albo matematycznie, jako zależny od ruchu
niebios i gwiazd, i taki czas nie jest czasem w rozumieniu
metafizyki, ani też, w sensie właściwym, nie jest czasem, ale raczej
miarą czasu; można też rozpatrywać czas w znaczeniu metafizycznym, i
ten czas istniał, zanim zaczęły istnieć niebiosa i gwiazdy, owszem
istnieje on od wieków. I on jest właściwym przedmiotem
rozważań w tym miejscu. Rozpatruje się go zaś albo w punkcie, i w ten
sposób, mówiąc ściśle, jest on teraźniejszością,
tό
νΰν,albo też w przemijaniu, i z tej racji
filozofowie nazywają go bytem następczym (sukcesywnym), bytem w
ruchu, a więc bytem, który nie może trwać w punkcie, czyli w
teraźniejszości, ale wymaga przemijania, w przeciwieństwie do innych
bytów, które nazywają się bytami trwającymi. W wyniku
tego wyróżniają oni także wśród części czasu przeszłość
i przyszłość, ale nie w tak właściwym znaczeniu jak teraźniejszość,
gdyż w rzeczywistości i ze swej natury nie są one bytami. Przeszłość
bowiem już przestała istnieć, a przyszłość jeszcze nie istnieje. Z
tego powodu Karol Jerzy Bange, Duńczyk, w podręczniku nauk
przyrodniczych
6,
wydanym w Wirtenberdze, w roku od narodzenia Pańskiego 1599, w
księdze IV, w rozdziale ostatnim, powiedział, że w czasie niczego się
nie dostrzega ani też niczego nie można wskazać, jak tylko sam
„czas”, a więc samo „teraz”; to, co
przeminęło, jest niczym; to, co jest przyszłością, również
jest niczym, gdyż jeszcze nie istnieje. Tyle on. Z punku widzenia
pierwszego sposobu rozważania czas słusznie określa się jako cechę
bytu, w zależności od której, jak się mówi, byt
istnieje, z drugiego punktu widzenia – jako cechę bytu, w
zależności od której, jak się mówi, byt był, jest lub
będzie, albo: trwanie bytu przeszłe, teraźniejsze, przyszłe.
Następnie czas można ujmować albo w sensie podzielonym, kiedy ujmuje
się wyłącznie albo przeszłość, albo teraźniejszość, albo przyszłość;
albo też w znaczeniu łącznym, kiedy przeszłość, teraźniejszość i
przyszłość obejmuje się razem, i w tym znaczeniu nazywa się on
wiecznością.
Wieczność
to wieczne trwanie bytu przeszłe, teraźniejsze i przyszłe. Wieczność
jest więc czasem. Wieczność jest albo wyłącznie tylko od strony
„przed”, a nie od strony „po”, albo wyłącznie
od strony „po”, a nie od strony „przed”, albo
wreszcie jednocześnie od strony „przed” i od strony „po”.
Pierwsza jest właściwością bytu, dzięki której byt ten
wprawdzie zawsze istniał w przeszłości , istnieje teraz i przez
jakiś czas, ale nie zawsze, istnieć będzie w przyszłości. Druga jest
właściwością bytu, dzięki której byt ten istnieć będzie zawsze
w przyszłości, istnieje teraz i przez jakiś czas istniał w
przeszłości, ale miał początek; metafizycy nazywają tę właściwość
bytu
aevum (wiecznotrwałość). Trzecia natomiast jest
właściwością bytu, dzięki której byt ten zawsze istniał,
istnieje obecnie i zawsze istnieć będzie w przyszłości. Do czasu
zalicza się pierwszy i drugi rodzaj
trwania, są to bowiem jego cechy właściwe; trzeci rodzaj trwania
tylko w sposób niewłaściwy określa się mianem czasu.
Przedstawiliśmy tu krótko nasz pogląd na istotę czasu;
przyjrzyjmy się teraz opiniom innym [...]
[...]
Nic nie stoi na przeszkodzie, by rzeczom nadprzyrodzonym przypisywać
nie tylko istotę oraz istnienie lub trwanie, ale także czas, będący
tym samym, co trwanie. Z tego powodu rozważania dotyczące czasu nie
są właściwym przedmiotem fizyki, traktującej o pewnym tylko gatunku
bytu, ani też logiki, jak chce Ramus
7,
chyba tylko w znaczeniu przykładu na okolicznik, jak na przykład
okolicznik czasu dokonanego, jak to się mówi w szkole, ale
metafizyki. Czas bowiem jest wspólną właściwością wszystkich
gatunków bytu. Dodajmy jeszcze jedno, zanim zakończymy te
rozważania o czasie: powiedzieliśmy, że Bóg istnieje w czasie;
Bóg zaś istnieje od wieków; stąd też wieczność
traktujemy jako część czasu, a z tego z konieczności wynika, że czas
istniał od wieków. I tak jest. Gdyby bowiem nie istniał od
wieków, to musiałby kiedyś zacząć istnieć; a jeśli kiedyś
zaczął istnieć, to zaczął istnieć w czasie, gdyż „kiedyś”
i „w jakimś czasie” są to wyrażenia jednoznaczne. Jeśli
więc zaczął istnieć w czasie, to istniał, zanim zaczął istnieć. Ale
jest rzeczą niemożliwą, by to samo jednocześnie istniało i nie
istniało, gdyż każda rzecz albo istnieje, albo nie istnieje. Ponadto,
jeżeli czas został stworzony, to został stworzony albo jako przeszły,
albo jako teraźniejszy, albo jako przyszły, albo tez wszystkie te
fazy czasu stworzone zostały jednocześnie; czas przeszły nie został
stworzony i nie mógł istnieć; istniał bowiem zanim został
stworzony; w przeciwnym przypadku w żadnym razie nie mógłby
być nazwany przeszłym; również początek czasu, którego
tu szukamy, nie mógł być przeszły; nie został też stworzony
jako przyszły, to bowiem, co jest przyszłe, jeszcze nie istnieje, a
więc i on nie mógł być początkiem czasu; wypada więc, o ile w
ogóle czas zaczął istnieć, by jako początek czasu stworzona
została teraźniejszość. Ale i teraźniejszość nie została stworzona,
gdyż musiałaby zostać stworzona w teraźniejszości; nic bowiem nie
jest prawdą odnośnie do przeszłości, co nie byłoby najpierw prawdziwe
odnośnie do teraźniejszości; ale jeżeli teraźniejszość stworzona
została w teraźniejszości, to czas istniał, zanim zaczął istnieć, co
jest absurdem. Następnie, gdyby czas został stworzony jako
teraźniejszy , to byłby stworzony w niepodzielnym odcinku ruchu,
albowiem teraźniejszość czyli
tό νΰν,
jest niepodzielna. Nic jednak nie może być stworzone w
momencie czyli niepodzielnym odcinku ruchu. Stąd filozofowie nazywają
ruch, właśnie ze względu na czas rozpatrywany w trwaniu, bytem
sukcesywnym, gdyż każdy ruch wymaga istnienia dwu terminów,
mianowicie terminu „od którego” i terminu „do
którego”. Wreszcie nie został on stworzony jednocześnie
jako przeszły, teraźniejszy i przyszły, gdyż to również w
najwyższym stopniu jest niemożliwe, zawiera bowiem oczywistą
sprzeczność. I tyle o czasie.
Obecnie
przypatrzmy się miejscu. Miejsce jest właściwością bytu, w zależności
od której mówi się, że byt jest „gdzieś”
czyli w jakiejś przestrzeni, albo: miejsce jest przestrzenią rzeczy
umiejscowionej [...]
[...]
Zwykle wyróżnia się miejsce wspólne i miejsce właściwe.
Miejscem
wspólnym nazywa się to, w którym znajduje się wiele
ciał, których ono jednak nie obejmuje bezpośrednio i jako
takie, jak na przykład kolegium, rynek, świątynia. Obejmują one
mianowicie wielu ludzi, ale pośrednio, i w tego rodzaju jednym
miejscu może znajdować się wiele bytów. Miejscem właściwym
jest to, w którym coś znajduje się bezpośrednio i przede
wszystkim i które jako takie zawiera rzecz w sobie
umiejscowioną; w tego rodzaju jednym miejscu znajdować się może tylko
jeden byt. Tamto nazywa się miejscem w niewłaściwym znaczeniu i tutaj
nie ma potrzeby się nim zajmować; to natomiast nazywa się miejscem w
znaczeniu właściwym i stanowi ono przedmiot metafizyki; i podobnie,
jak powiedzieliśmy o czasie, tak i o tym miejscu twierdzimy, że jest
ono wieczne. I – gdyż Bóg istnieje od wieków, a
więc był gdzieś; któż bowiem może powiedzieć, że Boga nigdzie
nie było? A jeśli był gdzieś, to był w miejscu; „gdzieś”
bowiem i „miejsce” są
tαύto
[tym samym]; II – jeśli miejsce nie istnieje od wieków,
to zostało stworzone; jeśli zostało stworzone, to zostało stworzone
gdzieś; więc zostało stworzone w jakimś czasie. A więc istniało,
zanim zaczęło istnieć, co jest absurdem.
Zanim
przystąpimy do bezpośredniego omawiania wewnętrznych właściwości
bytu, musimy poddać najpierw ocenie pogląd tych, którzy
twierdzą, że pewien byt może jednocześnie istnieć w każdym czasie i w
każdym miejscu; coś takiego twierdzą oni o Bogu; Jego wieczność
pojmują w ten sposób, że obejmuje ona wszelkie zróżnicowania
czasów jednocześnie i bez żadnego następstwa, a więc, że w
Bogu nic nie jest ani przeszłe, ani przyszłe, ale wszystko jest
teraźniejszością, nawet to co zdarzyło się tysiące lat przedtem, jak
i to co nastąpi dopiero po tysiącach lat w przyszłości; nie wahają
się oni również twierdzić, że i istotowo Bóg jest
wszędzie; pogląd ten przeciwstawia się Pismu δι
αρρηδή
[wyraźnie]i zawiera niezliczone sprzeczności, jak również jest
źródłem innych rozlicznych absurdów. Pismo św. bowiem
wyraźnie przypisuje Bogu zróżnicowanie czasu. Mówi o
Nim jako o tym, który jest, który był, który ma
przyjść, czyli, ze będzie; mówi o nim, ze jest od wieków
i na wieki; nazywa Go „Przedwiecznym”; mówi, ze
istniał przed stworzeniem świata i cos działał; mówi jako o
tym, który przetrwa, jak również, ze nie zabraknie Mu
lat. To samo Pismo św. przypisuje również Bogu określone
miejsce, gdy stwierdza, że w niebie Bóg zwraca uwagę,
wysłuchuje, spogląda, patrzy na synów ludzkich, że zamieszkuje
w światłości niedostępnej. Te i tym podobne określenia stosuje Pismo
św. do Boga nie w innym celu, jak tylko dlatego, by podkreślić
odległość mieszkania i miejsca, w którym żyje Bóg i
które Pismo św. wyraźnie Bogu przyznaje, a dzięki któremu
oddzielony on jest od ludzi. Mówią, że określenie to stosuje
się do Boga w sposób niewłaściwy, czyli przenośny, i to z
dwojakiej przyczyny: I – gdyż podkreślają one w sposób
szczególny Jego majestat w niebie, II – w ten sposób
Pismo św. odwodzi nas od rzeczy ziemskich ku rzeczom niebieskim.
Odpowiedź: Fałszem jest, że wypowiedź głosząca, iż Bóg jest w
niebie, należy rozumieć w sensie przenośnym; również racje za
tym rzekomo przemawiające nie maja żadnego znaczenia. Albowiem jeśli
Bóg jest wszędzie, to dlaczego bardziej ujawnia się w niebie
aniżeli gdzie indziej? I jaki sens ma odwodzenie nas od rzeczy
ziemskich ku niebieskim, skoro istotowo Bóg jest wszędzie
obecny w takim samym stopniu? Wszędzie, gdzie jest Bóg, tam
jest też prawdziwa szczęśliwość, nie ma więc potrzeby skłaniać nas do
odwracania się od rzeczy ziemskich i zwracania uwagi na niebo, gdzie
szukać winniśmy prawdziwej szczęśliwości, Jeżeli Bóg swą
istotą jest wszędzie obecny,to także na ziemi, a nawet i w piekle
(drżę mówiąc to)musiałaby istnieć prawdziwa szczęśliwość, gdyż
i tam znajdowałaby się istota Boża. Pismo św. mówi nie tylko,
ze Bóg mieszka w niebie, ale że i my również tam
mieszkać będziemy. I z całą pewnością nie w znaczeniu przenośnym, ale
w znaczeniu ścisłym, czyli prawdziwie, kiedyś zdobędziemy szczęśliwe
życie w niebie, gdy na zawsze będziemy u Boga. Z jakiego więc powodu
nie można powiedzieć tego samego w sposób właściwy i
prawdziwie o Bogu? Co więcej, Pismo św. mówi nie tylko, że Bóg
jest w niebie, ale jasno stwierdza również, że nie jest
wszędzie istotowo, gdy na przykład w Dziejach Apostolskich 17, 24
mówi, że Bóg „nie mieszka w świątyniach
zbudowanych ręka ludzką”, a Jeremiasz 23, 24 wywodzi to samo o
Bogu, mówiąc: „Czy jestem Bogiem tylko z bliska [...] a
z daleka nie jestem Bogiem?” Słów tych nie należy
odnosić do mocy Bożej, która jest obecna wszędzie, ale do
istoty, i mają one następujące znaczenie: Mimo, że ze względu na swą
istotę jestem daleko, a nie blisko, jako że mieszkam w niebie, to
jednak widzę, że serca i myśli mego narodu są odwrócone ode
mnie i przewrotne, i z tego powodu ukarzę go za jego grzechy; i
bynajmniej nie potrzebuję do tego, bym był mu bliskim swą istotą,
gdyż to samo mogę uczynić istniejąc z daleka od niego. Niech więc
nikt nie wmawia sobie, ze może ujść mego wzroku i, jeśli coś zawini,
to pozostanie bez kary; jakkolwiek bowiem moją istotą jestem
nieobecny, to jednak moją potęgą, która wypełnia niebiosa i
ziemię, jestem wszędzie jak najbardziej obecny. Jednak nie tylko
Pismo św. przeciwstawia się temu poglądowi, ale zawiera on ponadto
liczne sprzeczności, które naocznie wykazali już przed nami
odnośnie do obu zagadnień – czasu i miejsca – inni bardzo
uczeni mężowie. Jeśli chodzi o czas, to jeżeli wieczność Boga nie
dopuszcza żadnych zróżnicowań czasu i żadnego następstwa, ale
istnieje on w momencie, czyli w czymś niepodzielnym, to jest rzeczą
konieczną, by również i wszystko to, co istnieje i dokonuje
się sukcesywnie poza Bogiem, istniało jednocześnie i dokonywało się
tym samym momencie, chyba że ktoś chciałby zaprzeczyć temu, że Bóg
współistnieje z tymi rzeczami. Owszem, jest rzeczą konieczną,
by wszystko istniało jednocześnie z Bogiem od wieków, jeżeli
ten czas, który upłynął od wieków, jest całkowicie ten
sam, co czas istniejący w każdym momencie, a każdy moment jest
identyczny z ową wiecznością, jeśli chodzi o istnienie „przed”;
jest również rzeczą konieczną, że wszystko, cokolwiek
istnieje, powinno istnieć wiecznie z Bogiem i istnieć razem z Nim w
przyszłości przez całą wieczność, jeśli owa wieczność, gdy chodzi o
istnienie „po”, nie różni się w niczym od
jakiegokolwiek momentu ani ten moment od niej; co więcej, jest rzeczą
konieczną, by te rzeczy, które dokonane zostały przed
tysiącami lat, stawały się i dzisiaj i stawały się w każdym czasie
również po iluś tam tysiącach wieków, owszem, by
stawały się przez całą wieczność w przyszłości; a ponieważ rzeczy
przyszłe nie są jeszcze dokonane,więc w ten sposób rzeczami
dokonanymi byłyby rzeczy jeszcze nie dokonane, a co więcej, ponieważ
rzeczy juz dokonane nie są rzeczami przyszłymi, więc jest rzeczą
konieczną, by rzeczy przyszłe nie były rzeczami przyszłymi. Co
więcej, nic nie istniałoby później i nie stawałoby się
później, jeśli wszystko jest i dokonuje się w tym samym
momencie w stosunku do Boga, i odwrotnie, nic nie byłoby przedtem i
nic przedtem nie stawałoby się, jeśli wszystko jest i staje się
έν
τy νύν [w teraźniejszości]. Ponadto nie istnieje też i owo „teraz”
ani nie istniało ono, jeśli wszystko miałoby istnieć w sposób
niepodzielny przed tym „teraz” albo po tym niepodzielnym
momencie, razem z Bogiem; owszem, o rzeczach przeciwnych, mimo że
dokonane one zostały w przeszłości lub też mają się dopiero dokonać w
przyszłości, w bardzo odległych od siebie czasach, należałoby
powiedzieć, ze stały się w tym samym momencie. I tak na przykład
należałoby powiedzieć, że Bóg był w najwyższym stopniu łaskawy
wobec narodu żydowskiego, gdy odrzucał go ze złością i odwrotnie, gdy
przyjął go do łaski, był na niego najbardziej zagniewany. Chrystus
umarł, gdy się narodził; zmartwychwstał, gdy został złożony do grobu;
wstąpił do nieba, gdyż zstąpił z piekieł. Bóg zniszczył świat,
gdy go stworzył, i stworzył, gdy go zniszczył; uwolnił naród
żydowski z Egiptu i z niewoli babilońskiej, gdy naród ten
popadł w tę niewolę. Owszem, nigdy tego nie uczynił, gdyż po wielu
wiekach istniałby ten sam Bóg, dla którego te czasy, w
których się to stało, byłyby teraźniejszością, a w ten sposób
wydarzenia te stawałyby się dopiero wówczas. Co więcej,
należałoby powiedzieć, że wszystko to dokonało się w tym samym
momencie, gdyż – jak to wynika z ich poglądu – wieczność
Boga w nie mniejszym stopniu istnieje niepodzielnie w tym, jak i w
innym momencie. Któż zresztą zdoła wyczerpać otchłań tak wielu
sprzeczności i absurdów, kryjących się w tym poglądzie
przeciwników?
W nie mniejszą liczbę absurdalnych sprzeczności obfituje i ten drugi
pogląd dotyczący miejsca. Jeżeli Bóg istnieje, jako
substancja, wszędzie, to albo wszystko byłoby istotą Bożą, albo też
wszystko istniejące poza Bożą istotą nie istniałoby nigdzie. Jeśli
bowiem przyjmiesz, że istnieje choćby najmniejsze
pού
[miejsce, „gdzie”], w którym istniałaby istota
innej rzeczy, to tam nie byłoby już istoty Bożej, a więc nie
istniałaby ona wszędzie; albo, gdyby istniała tam istota Boża, to
należałoby wykluczyć istnienie tam istoty tej innej rzeczy, albo tez
istota tej innej rzeczy byłaby istotą Bożą, albo wreszcie należałoby
umieścić obie te istoty w jednym
pού.
Owszem, nie tylko obie te istoty, ale wszystkie byty należałoby
umieścić w jednym
pού;
istota bowiem Boża w tym
pού,
w którym istnieje, istnieje cała niepodzielnie, ale jest
przecież ta sama w każdym
pού,
a więc wszystkie
pού
byłyby jednym
pού,
a konsekwentnie wszystko istniało w tym samym
pού.
Owszem, wszystkie ciała, choćby od siebie oddzielone i oddalone
największymi przestrzeniami, przecież złączone ze wszystkich stron z
niepodzielnym Bogiem, łączyłyby się tym samym między sobą, ponieważ
łączą się z rzeczą niepodzielną, i to jako całe z całym. Ponadto
wszystkie rzeczy byłyby wszędzie, gdyż byłyby obecne Bogu,
istniejącemu wszędzie z racji swojej istoty. A dalej, albo istniałaby
nieskończona liczba istot Bożych, a więc tyle, ile można pomyśleć
odrębnych przestrzeni miejscowych, jako że istota Boża istnieje cała
i w sposób niepodzielny, gdziekolwiek istnieje, albo też owa
istota Boża byłaby jedna na kształt jakiegoś monstrum. Byłaby bowiem
nieskończona i wszędzie rozprzestrzeniona jako cała, a mimo to
istniałaby cała w najmniejszym punkciku, jaki można sobie wyobrazić,
i sama też istniałaby jako punkt; byłaby jednocześnie równa
każdej dowolnej rzeczy i nierówna, nieskończoną ilość razy
zawsze ta sama, a jednocześnie większa i mniejsza, owszem, sama od
siebie w nieskończoną ilość razy większa i mniejsza, a mimo to byłaby
równa sobie; taka sama w stosunku do samej siebie i w stosunku
do jakichkolwiek rzeczy, owszem, w stosunku do każdej części tych
rzeczy;cała poza nimi i w nich, cała nad nimi i pod nimi, przed nimi
i po nich, po prawej ich stronie i po lewej. Ponieważ te i inne tym
podobne twierdzenia, które można przytaczać w wielkiej
liczbie, zawierają oczywistą sprzeczność, wynika stąd dostatecznie
jasno, że poglądy te są absurdalne [...]
Z
rozdziału piątego
O
JEDNOŚCI, CZYLI SKOŃCZONOŚCI I O ZŁOŻENIU
[...]
Nie istnieje nic, co byłoby nieskończone w swej istocie. Niektórzy
przeciwstawiają temu twierdzeniu Boga, którego uważają za
nieskończonego z istoty. Jednak Pismo św. nigdzie nie naucza, że Bóg
ze swej istoty jest nieskończony, ale raczej podaje o Nim takie
twierdzenia, z których wynika, ze jest On skończony; a ponadto
nieskończoność istoty Bożej jest sprzeczna ze zdrowym rozumem. Gdyby
bowiem Bóg był nieskończony, to w jaki sposób człowiek
mógłby Go poznać, skoro tego co nieskończone, nie można
poznać, skoro nie istnieje o Nim żadna wiedza, skoro nie ma żadnej
proporcji pomiędzy naturalnym rozumem i rzeczą nieskończoną, skoro
nie ma też żadnych pojęć umysłowych ani żadnych skutków
działania bytu nieskończonego, poprzez które nasz umysł
rozumny mógłby wznieść się do tego, co nieskończone? Przecież
wszystkie skutki zdziałane przez Boga są skończone. Ponadto, gdyby
Bóg był nieskończony, to nie miałby istoty różnej od
innych rzeczy i niepodzielnej w sobie, przy czym istota ta nie byłaby
od innych oddzielona, ale Bóg byłby pomieszany z innymi
rzeczami, nie mógłby być zdefiniowany ani nie byłby jeden, ale
byłoby wielu Bogów, owszem, Bóg byłby wszystkim, a
wszystko byłoby Bogiem. Jeśli bowiem przyjmiesz choćby najmniejszą
istotę, z której wykluczona by była istota bytu
nieskończonego, to już nie byłoby w ogóle nieskończoności;
również definicja nie jest czymś innym, jak określeniem granic
jakiejś istoty, jakimś swego rodzaju opisem; wreszcie, jednym, jak
powiedzieliśmy to również wyżej, jest to, co posiada
ograniczenie, czyli własne i z istoty oddzielone od innych granice.
Na koniec, w jaki sposób skończonymi oczyma można by oglądać
Boga, gdyby Jego istota była nieskończona? A przecież największa
pociechą człowieka pobożnego jest możność oglądania kiedyś oczyma
cielesnymi, w życiu wiecznym Boga tak, jak oglądają go Pan Jezus i
aniołowie.
Przeciwko
temu naszemu poglądowi zwykle wysuwa się wiele zarzutów, z
których usiłuje się dowieść, że Bóg z istoty swej jest
nieskończony. Mówią więc, że Bóg jest bezwzględnie
doskonały, a do bezwzględnej doskonałości wymagana jest bezwzględna
nieskończoność, że Bóg jest bytem bezwzględnie koniecznym, nie
posiadającym żadnej przyczyny, która mogłaby go ograniczać do
określonego tylko stopnia doskonałości; że jest bezwzględnie prosty
[niezłożony], nie posiada też początku ani końca swego istnienia, a
istota jego nie zawiera się w żadnych granicach; że posiada
nieskończoną moc działania i faktycznie działa w nieskończoną ilość
sposobów, jak to jasno wynika z faktu stworzenia i zachowania
wszystkich rzeczy; że jest wszędzie i nie może być określony czy
ogarnięty granicami żadnego miejsca; wreszcie, że jest pierwszym
początkiem [zasadą] wszystkich rzeczy, nie mającym żadnego początku.
Wszystko to jednak jest bardzo złudne. Bóg jest bezwzględnie
konieczny, jeśli „być bezwzględnie koniecznym” znaczy to
samo, co „nie mieć żadnej przyczyny”, przez którą
Bóg byłby ograniczony do określonego stopnia doskonałości;
mimo to jednak Bóg jest skończony pod względem istoty, przy
jednoczesnym nieistnieniu żadnego bytu, który by Go ograniczał
czy określał. Bóg nie jest też niezłożony, a tym bardziej
bezwzględnie niezłożony,
ale przeciwnie, jest złożony. Prawdą jest, ze Bóg nie ma
początku ani końca swego istnienia, jeśli rozumie się to w znaczeniu
początku i końca trwania i czasu; ale tutaj nie mówimy o tej
nieskończoności; jeśli zaś interpretujesz to w znaczeniu granic
istoty, to twierdzenie to jest fałszywe, gdyż Bóg ma określone
granice swej istoty. Można wprawdzie powiedzieć, że moc działania
Boga jest nieskończona z racji trwania, gdyż jest ona wieczna, tak
jak i sam Bóg. Ale o takiej nieskończoności tutaj nie mówimy;
zresztą moc działania Boga jest skończona; chociaż może On zdziałać
wszystko, cokolwiek zechce, to jednak moc Boża, podobnie jak i wola
Boża, nie odnosi się do tych rzeczy, które zawierają w sobie
sprzeczność. Co zaś dotyczy skutków stworzenia i zachowywania
rzeczy, to nie są one nieskończone, ale właśnie skończone; świat
bowiem posiada skończoną doskonałość, a zachowywanie rzeczy ma swój
kres. Skoro więc taka jest istota bytu, jaka jest jego moc i sposób
działania, to bardziej słusznie wnioskuje się z tego, że Bóg z
istoty swej jest skończony, gdyż Jego moc i sposób działania
są skończone.
Twierdzą
to również filozofowie zaprzeczając temu, jakoby Bóg
mógł dokonywać skutku nieskończonego, gdyż w takim przypadku
istniałyby dwa byty nieskończone. Bóg nie istnieje też
wszędzie, ale tak jak jego istota, również i miejsce, w którym
przebywa, posiada granice. Zaznaczyć tu należy, że takich wypowiedzi,
jak: być ograniczonym przez miejsce, być objętym miejscem, znajdować
się w miejscu, i tym podobnych, aczkolwiek nie zawierają one w sobie
nic złego, to jednak, ponieważ zwykle używane są one w sensie
opacznym i złośliwym, tak jak gdyby oznaczały jakieś przymuszone
zamknięcie, winno się, o ile to możliwe, unikać. Wreszcie, Bóg
wprawdzie nie posiada żadnego początku i żadnej zasady, od której
byłby zależny, a mimo to ze swej istoty jest skończony. Jedne bowiem
byty skończone, takie jak stworzenia, posiadają zasadę, od której
zależą, a inny byt, Bóg, takiej zasady nie posiada. To, co
powiedzieliśmy o skończoności wszelkiego bytu, nie powiedzieliśmy w
tym znaczeniu, jak gdybyśmy chcieli zanegować wszelką nieskończoność.
Istnieje bowiem nieskończoność czasu, nazwana wiecznością, istnieje
też nieskończoność miejsca. Jednak ani jedna ani druga nie
przeciwstawia się skończoności istoty. Chociaż bowiem czas i miejsce
pozbawione są granic zewnętrznych, które je ograniczają, to
jednak mimo to posiadają one wewnętrzne granice swych istot, w wyniku
czego są tym, czym są, i różnią się od wszystkiego innego;
gdyby tego ograniczenia nie miały, to nie mogłyby być one wyjaśniane
za pomocą definicji ani też nie stanowiłby jedności, lecz byłyby
wszystkim i nie różniłyby się od innych bytów, a nawet
należałoby powiedzieć, że są pomieszane ze wszystkimi innymi. Tak
więc wewnętrznie i ze względu na swą istotę czas i miejsce są
skończone; są one jednak mimo to nieskończone w tym znaczeniu, że nie
posiadają granic, które ograniczyłyby je zewnętrznie.
Mianowicie, czas nie posiada żadnych granic trwania, gdyż podobnie
jak zawsze był, tak również i w przyszłości zawsze będzie
istniał jakiś czas; miejsce nie posiada żadnych granic rozciągłości,
gdyż choćby nawet istniały tysiące miejsc, to jednak nawet w myśli
nie możesz dotrzeć do jakiegoś miejsca ostatniego, odnośnie do
którego zdrowy rozum nie nakazywałby mówić, że można
wychodzić poza nie w nieskończoność [...]
[...]
Bóg jest bytem pierwszym i absolutnie doskonałym, jest bytem
niezależnym od innych, a jednak mimo to jest bytem złożonym; to, że
jest w sposób najwyższy i najdoskonalszy jednym, znaczy, że w
istocie Bożej nie istnieje wiele substancji, lecz jedna, a nie to, że
w Bogu poza Jego istotą nic nie istnieje. To, co abstrakcyjne, i to,
co konkretne, jeśli rozpatrywane jest w stosunku do tej samej rzeczy,
nie różni się od siebie realnie, ani w Bogu, ani w innych
rzeczach; tym samym bowiem jest Bóg i boskość, podobnie jak
człowiek i człowieczeństwo. Jeśli zaś, przeciwnie, rozpatrywane jest
to w Bogu w stosunku do innej rzeczy, to różni się realnie,
podobnie jak i w innych rzeczach. Czymś innym jest również w
Bogu to, co posiada (podmiot posiadający), a czymś innym to, co jest
posiadane (przedmiot posiadany). Bóg ma życie, ale On jednak
nie jest życiem; ma potęgę, ale On jednak nie jest potęgą, i tak
dalej. On bowiem jest substancją,
a rzeczy miane przez Niego są przypadłościami. W Bogu istnieje
również realne złożenie. Składa się on bowiem realnie z
materii i formy. I wiele jest w Bogu takich rzeczy, które
realnie nie są tożsame z Bogiem, ale różnią się od niego tak,
jak substancja różni się od przypadłości lub od tego, co jest
jej dodane, a w ten sposób różnią się albo rodzajowo,
czyli materią, albo też ze względu na różnice gatunkowe, czyli
formami, a więc różnią się istotami i definicjami i tak dalej.
Mimo że Bóg jest złożony, nie wynikają z tego żadne absurdy.
Bóg jest bowiem w najwyższym stopniu doskonały, mimo że jest
złożony z materii i formy; owszem, nie byłby doskonały, gdyby takim
bytem złożonym nie był; co więcej, byłby wtedy najbardziej
niedoskonały ze wszystkich bytów, a nawet byłby nicością,
albowiem to, co nie ma materii i formy jest niczym. Bóg jest
również niezależny, mimo że jest złożony, gdyż wyrażenie
„złożony” użyte jest tutaj nie w znaczeniu imiesłowowym
(jak to się mówi w szkole), na oznaczenie tego, co jest
złożone przez kogoś innego i co zakłada uprzednie działanie
składającego, ale użyte jest ono w tym znaczeniu, że przeciwstawia
się wyrażeniu „niezłożony” (prosty), a więc oznacza to
samo, co „nie jest niezłożony”, a w ten sposób nie
oznacza ono ani nie zakłada żadnego uprzedniego działania bytu
składającego, i w tym znaczeniu wyrażenie to ma tu charakter
rzeczownika, a nie imiesłowu. Tak więc jak ze zdania: „cokolwiek
jest doskonałe, jest uczynione doskonałym przez kogoś, jako że nic
nie czyni się doskonałym samo”, nie wynika zdanie: „Bóg
jest doskonały, więc Bóg jest uczyniony doskonałym przez
kogoś”, tak również z tezy, że Bóg jest złożony,
nie wynika, że jest złożony przez kogoś. Wreszcie, Bóg jest
pierwszy pierwszeństwem doskonałości, dzięki której góruje
nad wszystkimi bytami. Jednak pod względem czasu nie jest pierwszy,
albowiem są inne byty, które istnieją jednocześnie, to znaczy:
od wieków wraz z Bogiem. Jest też w najwyższym stopniu
konieczny, jeśli wyrażenie „być w najwyższym stopniu
koniecznym” znaczy to samo, co „nie zależeć od żadnej
przyczyny sprawczej”; nie podlega też uprzedniej sile
składającej Go, gdyż, jak powiedziano, coś może być złożone mimo że
do tego złożenia nie przyczynia się w żadnym przypadku działanie
składającego.